>>>Zobacz Guantanamo od środka
"Autobus wjechał za humveem piechoty morskiej z 50-kalibrowym karabinem maszynowym do obozu. Otworzyły się drzwi. Usłyszałem krzyk żołnierza: <Zamknij się, k...! Jesteś teraz własnością Stanów Zjednoczonych>" - tak Brandon Neely, były strażnik, wspomina dzień, w którym więźniowie przyjechali do Guantanamo.
"Pierwszy, który wysiadł, miał jedną nogę. Potem wszyscy go nazywali go <krótki>. Miał chyba 160 cm wzrostu i 130 kilo wagi. Podskakiwał na jednej nodze. Chwilę potem ktoś wyrzucił za nim z autobusu protezę" - dodaje. Po sfotografowaniu więźniów umieszczono ich w klatkach niewiele większych od tych, w których "trzyma się psy w schroniskach".
>>>Wyszedł z Guantanamo i przystał do talibów
Do rutynowych rozrywek obozowych strażników należało oblewanie osadzonych wodą podczas modlitw, naśladowanie wycia psa podczas śpiewu muezina i ciągłe wyzywanie jeńców. W momencie, gdy któryś się buntował, do klatki natychmiast wkraczał pięcioosobowy "oddział szybkiego reagowania". Po kilku sekundach więzień leżał skrępowany i poturbowany na podłodze. Podejrzany w Guantanamo nie miał prawa odmawiać przyjmowania leków ani jedzenia. Jeśli próbował, wmuszano mu je siłą.
Obozowi strażnicy już po kilku dniach od przybycia pierwszych więźniów znaleźli sposób, by unikać najbardziej przykrych obowiązków. Neely i jego koledzy przekupywali osadzonych większymi racjami żywnościowymi, by wynosili oni nieczystości. "Niektórzy mówili, że to robią to tylko po to, żeby wyjść z klatki i trochę się przespacerować" - opowiada były strażnik.
Tak Amerykanie przesłuchiwali w Guantanamo: