Portal podkreśla na przykład, że właściciel Grupy Wagnera Jewgienij Prigożyn, choć został nazwany przez Władimira Putina zdrajcą, mógł bez przeszkód publikować posty przedstawiające jego własną wersję wydarzeń.
Ekspert: Byłem zdumiony stopniem relatywnej swobody
Byłem zdumiony stopniem relatywnej swobody, jaką pozostawiono Jewgienijowi Prigożynowi i jego zwolennikom w tych dwóch dniach – podkreśla specjalista ds. informacji i cenzury na Uniwersytecie w Kopenhadze Jewgienij Gołowczenko.
Od piątku większość rosyjskich internautów nie miała dostępu do wyszukiwarki Google News, a po wpisaniu haseł związanych z Prigożynem na Yandexie – rosyjskim odpowiedniku Google’a – ukazywała się tylko część linków. Szybko ocenzurowano również środowiska związane z Grupą Wagnera w mediach społecznościowych – podkreśla specjalistka od polityki rosyjskiej i wolności słowa w internecie Marielle Wijermars z Uniwersytetu w Maastricht.
Brak cenzury
Jednakże cenzury nie było ani na komunikatorze Telegram, ani na innych platformach internetowych dostępnych w Rosji, takich jak YouTube, ani w telewizji państwowej. Z pewnością "Jezioro łabędzie" nie było jedynym dostępnym dla Rosjan programem telewizyjnym jak w sierpniu 1991 r. podczas próby zamachu stanu na Michaiła Gorbaczowa – podkreśliła Wijermars.
Według niej mogło to być zaskoczeniem, bo od początku wojny przeciw Ukrainie cenzura w Rosji wydawała się coraz ostrzejsza. Międzynarodowy projekt Open Observatory of Network Interference stwierdził, że po wprowadzeniu przez władze serii ograniczeń od lutego 2022 do lutego 2023 r. zamknięto blisko 500 stron internetowych. Do uciszenia Jewgienija Prigożyna i jego zwolenników w internecie wystarczyłaby bardzo represyjna ustawa z lipca 2022 r. zakazująca wszelkiej krytyki sił zbrojnych – właściciel Grupy Wagnera wielokrotnie uzasadniał bowiem swój bunt "błędami popełnionymi" przez sztab generalny sił zbrojnych – podkreśla France24.
Mimo to Prigożyn nie miał żadnych trudności z rozpowszechnianiem swoich komunikatów na Telegramie, ale – co jeszcze bardziej zaskakujące – telewizja państwowa przekazała jego słowa oburzenia z powodu ostrzelania rakietami najemników Grupy Wagnera – zwraca uwagę Gołowczenko.
"Reżim mógłby ocenzurować wszystko"
Jego zdaniem obecny kryzys pokazał, że rosyjska cenzura jest niedostosowana do takich sytuacji. Reżim mógłby ocenzurować wszystko, ale zaryzykował utratę kontroli nad tym, jak ludność postrzega wydarzenia. W rezultacie bunt Prigożyna zyskał błyskawiczną oglądalność w internecie, zanim Kreml zdołał nałożyć kaganiec cenzury – zauważył ekspert.
Wskazał też, że narzędzia, którymi dysponują władze rosyjskie, są mało skuteczne w szybkim likwidowaniu komunikatów, które już zaczęły krążyć po internecie. W Chinach system umożliwia cenzurowanie słów-kluczy, co udaremnia popularyzowanie narracji antyrządowej, podczas gdy Rosja ma inne podejście, skierowane na uciszanie osób i organizacji uważanych za niebezpieczne – powiedziała Wijermars.
W Rosji jedyną możliwością rozwiązania problemu byłoby zamknięcie kanałów, przez które Prigożyn i jego zwolennicy propagowali swój "marsz sprawiedliwości", czyli odcięcie ludzi od Telegramu. Byłoby to jednak trudne z dwóch powodów. Po pierwsze władze nigdy nie dowiodły, że potrafią to zrobić. Usiłowały od 2018 do 2020 r. bez powodzenia – mówi Wijermars.
"Lekarstwo mogłoby być gorsze od choroby"
Po drugie – jak podkreśla France24 – lekarstwo mogłoby być gorsze od choroby. Część urzędników w Moskwie czerpie wiedzę o wydarzeniach z wypowiedzi w Telegramie, bo nie ufają innym źródłom informacji – wskazuje Wijermars. Ponadto komunikator ten "jest bardzo ważny dla społeczności blogerów wojskowych, i tak już mocno nakręconych przeciw władzy, więc odcięcie ich od tego środka komunikacji mogłoby wywołać jeszcze większe kłopoty" – ocenił Gołowczenko.
Ekspert ten podkreślił, że kryzys związany z buntem Prigożyna pokazał, iż internauci w Rosji mają jeszcze dostęp do narzędzi, które nie są jeszcze całkowicie zależne od dobrej woli władz, jak to ma miejsce w Chinach. Telegram, stworzony przez Rosjan, którzy dziś mieszkają za granicą, pozostaje dużo bardziej niezależny od władzy politycznej niż Weibo – powiedział Gołowczenko.