Jego oczy są niewiarygodnie błękitne. Wodzi nimi żałośnie, jak wygłodniały pies, który żebrze o jedzenie. Ma przyjemne rysy twarzy, odrobinę naznaczone bólem. Lekki zarost. Leży w szpitalnym łóżku, nakryty po szyję wełnianym pledem, z rękoma pod głową. Zasługuje na litość czy pogardę? Skinieniem wyraża zgodę na zdjęcie, rozmawiać nie chce. Moja żona Chrystia wyciąga aparat. Pstryk! Gdybym zobaczył tę fotografię bez znajomości kontekstu, mógłbym współczuć mężczyźnie. Ale nie tutaj, nie teraz. To rosyjski żołnierz.
Przyjechał do Ukrainy, żeby mnie zabić. Dobrze, nie mnie konkretnie… Ale kto wie? Może wcześniej był w Buczy, Iziumie albo Mariupolu, może strzelał cywilom w tył głowy. Dziś to jeniec wojenny. Jeden z wielu tysięcy.