Jan W. to 40-letni biznesmen i jedna z trzech osób, które w sierpniu i wrzesniu 2008 roku zaplanowały szantaż Krzysztofa Piesiewicza: najpierw nagranie go w intymnej sytuacji, a potem odsprzedanie mu taśm.

Reklama

Senator za nagrania zapłacił ponad 550 tysięcy złotych, z czego Janowi W. przypadło 120 tysięcy. Teraz biznesmen chce oddać Piesiewiczowi te pieniądze, których - jak sam tłumaczy - potrzebował na spłatę debetu bankowego.

"Co mam wam powiedzieć, że żałuję tego co zrobiłem?!" - pyta w rozmowie z "Rz" i Polsatem News. "Tak, żałuję, i to bardzo, że zostałem wciągnięty w to całe bagno. Chcę jednak zwrócić pieniądze senatorowi, całe 120 tysięcy złotych, które od niego wziąłem za te płyty. Pan Piesiewicz to naprawdę wspaniały człowiek, może z nutą jakiś dewiacji, ale znałem dużo gorszych dewiantów" - podkreśla.

Jak zdobędzie pieniądze? Kredyt bankowy ma wziąć jego matka. "Ja nie mam się co ubiegać, nikt mi go nie da przecież. Jestem bankrutem. Wrócę jednak do pracy, będę ciężko pracował, aby wszystko naprawić. Wiem, że to ja zniszczyłem życie senatorowi. Zrobiłem mu straszliwe świństwo, ten człowiek się ciągle telepał" - relacjonuje W. Informację o chęci zwrotu pieniędzy potwierdza Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga.

Śledczy umorzyli postępowanie, w którym Piesiewicz miał usłyszeć zarzuty posiadania narkotyków i nakłaniania innych do ich przyjmowania. Decyzja ma związek z brakiem zgody Senatu na uchylenie mu immunitetu. Do sądu trafi za to akt oskarżenia przeciwko szantażystom.