To niejedyny tragiczny przypadek w tej klinice. Pół roku wcześniej w tym samym szpitalu o życie walczyły cztery inne ciężarne kobiety. Wszystkie zostały zakażone paciorkowcem w czasie porodu. Dwie zapadły w śpiączkę. Wypowiadając się na temat śmierci 21-letniej pacjentki w ósmym miesiącu ciąży, lekarze mówią o pechu, a szpital nie ma sobie nic do zarzucenia.

Reklama

Z relacji wynika, że kobieta nagle poczuła się słabo. Trafiła do szpitalnego oddziału ratunkowego. Oceniono jej stan ogólny jako dobry, jednak w czasie rutynowych badań gwałtownie się on pogorszył. Nastąpiło zatrzymanie krążenia i kobieta straciła przytomność. Natychmiast rozpoczęto akcję reanimacyjną. Zapadła decyzja o cesarskim cięciu, które wykonał ordynator oddziału położniczego. Na próżno. Matka i dziecko zmarli.

"Nasi lekarze podejrzewają, że pacjentka mogła mieć zator tętnicy płucnej. W takich sytuacjach szansa na ratunek jest bliska zeru" - tłumaczy DZIENNIKOWI rzecznik szpitala MSWiA Marcin Czarnobilski.

W taką wersję wydarzeń nie wierzą jednak najbliżsi młodej studentki. W poniedziałek zawiadomili prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez krakowskich lekarzy. "O przyczynach zgonu będziemy mogli powiedzieć coś więcej dopiero za ok. sześć tygodni, kiedy dostaniemy szczegółowy raport medyczny" - zastrzega w rozmowie z DZIENNIKIEM rzeczniczka prokuratury Bogusława Marcinkowska.