Odlot samolotu się opóźniał. Pies siedział w luku. Temperatura na zewnątrz wynosiła około 40 stopni. "Słyszałam skowyt. Prosiłam obsługę, żeby dali Billemu mu wody. Chciałam mu pomóc" - mówi właścicielka labradora, Dorota Kołyna. Kiedy jej pies zdychał w luku, ona siedziała w samolocie. Czuła że coś jest nie tak. Obsługa samolotu nie pozwoliła jej jednak zobaczyć psa.

Reklama

W "Wiadomościach" rzecznik linii, Kamil Wnuk, tłumaczył: "To było szczekanie, nie ujadanie. Moje koleżanki przekazały mi, że nic złego się nie działo".

Zdaniem rzecznika, psa przewieziono tak jak należy. Tyle tylko, że na lotnisku we Wrocławiu okazało się, że biedny zwierzak nie żyje - zdechł zgodnie z przepisami.