"Na początku pożar gasiły dwie jednostki i siedmiu strażaków, z czasem z okolic dojechało dziewiętnaście kolejnych, łącznie pożar gasiło 75 ludzi. Doszły mnie informacje, że zabrakło wody w hydrantach i że nie wszystkie wyjścia ewakuacyjne były otwarte. Czy rzeczywiście tak było? To wyjaśni policja i specjalnie powołana do tego komisja" - mówi DZIENNIKOWI Paweł Frątczak, rzecznik komendanta głównego straży pożarnej.
Osoby, które same uratowały się z pożaru, zarzucają strażakom tchórzostwo. "W pokoju były trzy osoby, między innymi moja siostra. Poprosiłem strażaka: człowieku, ratuj ich! A on wyprowadzał rower! Ja mówię: zostaw człowieku rower, tam są ludzie" - mówi reporterowi radia mężczyzna, którego siostra zginęła w płomieniach.
"Mojej siostrze mogli życie uratować, a ja nie mogłem nic zrobić. Siostra krzyczała: Darek, ratuj mnie, pomóż mi. Ja mówię: Jola, skacz, ja cię złapię" - opowiada. "Sam osobiście wywaliłem drzwi, a strażak uciekł. Strażak, który ma obowiązek ludziom życie ratować. To ja, zwykły cywil, wiedziałem, co zrobić, a oni latali wokoło hotelu i nie wiedzieli, co zrobić" - twierdzi mężczyzna.
>>> Spłonął budynek socjalny. 21 osób nie żyje
"Byłem patrzeć osobiście, trzy ciała. Dwa zwinięte pod oknem, jedno leży na środku. Jak my przyjechaliśmy troszeczkę później, to już się paliło" - przyznaje jeden ze strażaków.
To niejedyne wątpliwości. Świadkowie tragedii pytają, dlaczego strażacy dojechali tak późno. Zarzuty odpiera w rozmowie z DZIENNIKIEM starszy kapitan Daniel Kowaliński, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Kamieniu Pomorskim. "Wszystko rejestruje komputer. Zgłoszenie było 40 minut po północy, dwie minuty później na miejscu byli już strażacy" - twierdzi.
Zdaniem Kowalińskiego zarzuty o tchórzostwo to bezpodstawne oskarżenia. "Po otwarciu drzwi na korytarz była tak wielka temperatura i toksyczny dym, że kto nie skoczył z okna, ten po chwili zginął" - mówi. "Tam były takie warunki, że gdyby któryś ze strażaków wszedł do środka w masce, to by mu gumę na twarzy spaliło" - dodaje.
Strażak dodaje, że kilka osób więcej mogłoby się uratować więcej, gdyby wyskoczyły z balkonów i okien. "Ale u wielu zadziałał instynkt samozachowawczy, postanowili położyć się na podłodze i czekać na ratunek. To była ich zguba" - mówi Daniel Kowaliński.