W całym kraju protestuje już ponad 70 szpitali. Lekarze żądają pieniędzy od zaraz. "Nie ma mowy" - kwituje minister zdrowia Zbigniew Religa. Lekarze mogą liczyć na podwyżki dopiero od października. I nie mają co marzyć o stuprocentowych, których chcą od przyszłego roku.

Ale to nie koniec twardej polityki rządu. Minister ma teraz zbadać, czy prawdziwe są doniesienia prasy,
jakoby do strajków namawiały lekarzy firmy farmaceutyczne, liczące na większe zyski. Bo dzięki zwiększeniu funduszy z budżetu na refundację leków, mogłyby one więcej zarobić na produkcji i dystrybucji.

Bać powinni się również lekarze, którzy protestują nielegalnie. Zajmie się nimi prokurator. Żeby strajk był legalny, w referendum musi wypowiedzieć się cała załoga szpitala. A w wielu placówkach lekarze nie zapytali o zdanie np. pielęgniarek.

Medycy na razie są nieugięci - dziś do protestu dołączyły kolejne placówki. Nawet te, w których leczone są dzieci. Wojewoda śląski uruchomił specjalną infolinię dla rodziców. Pod numerem telefonu: (032) 207 78 67 - we wszystkie dni robocze w godzinach od 7:30 do 15:30 - można uzyskać informacje, gdzie jechać po pomoc z chorym dzieckiem. W dni wolne oraz w najbliższy piątek można dzwonić pod numer: (032) 609 40 62. Obie linie będą działać aż do zakończenia strajków. Rodzice mogą tam także donosić, gdzie pocałowali klamkę.

Na Śląsku kilka związków zawodowych lekarzy i pielęgniarek powołało Regionalny Komitet Strajkowy. Program naprawy finansów służby zdrowia nazywają po prostu klęską i od poniedziałku zamierzają zaostrzyć formę strajku. Protestować więc będą kolejne placówki. Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy uważa rządowy program za niewystarczający. Według nich, prezes NFZ powinien wziąć kredyt na pokrycie żądań lekarzy.