Gdyby nie jego makabryczne eksperymenty na króliku i gadatliwość, pewnie nic by się nie wydało. Bo według "Dziennika Łódzkiego" 25-letni Łukasz Z. 21 i 22 marca 2006 dzwonił z bombowymi alarmami z budki telefonicznej. Za pierwszym razem do jednego z gimnazjów, za drugim - do kina. I w obu miejscach powiedział, że budynki zaraz wylecą w powietrze, bo podłożył bombę. Na szczęście nic się nie stało, ale fałszywy bombiarz długo pozostawał nieuchwytny. Jednak do czasu.

Bo kilka dni temu zadzwoniły do niego dwie kobiety w odpowiedzi na ogłoszenie, że może zaopiekować się zwierzęciem. W dobrej wierze przyniosły mu królika. Niestety, to był ostatni raz, kiedy widziały zwierzaka. Potem dostawały już tylko sms-y, że Łukasz Z. królika... zgwałci, a potem zabije. A na koniec napisał im, że królik nie żyje, bo najpierw uderzył nim kilka razy o ścianę, a potem utopił.

I wtedy do jego mieszkania wkroczyła policja. Bo wystraszone kobiety poszły prosto na posterunek. W trakcie przesłuchania Łukasz Z. śpiewał jak z nut. Przyznał się do wszystkiego. W tym nawet do obu alarmów bombowych. Teraz sprawa jest już w sądzie, a mężczyźnie grozi więzienie.

Dlaczego to zrobił? Jak tłumaczył - miał za dużo wolnego czasu, bo już bowiem od jakiegoś czasu był na rencie. No i cierpiał na zaburzenia osobowości. Nad wieloma swoimi zachowaniami po prostu nie panował. Ale dlaczego za jego wyskoki tak wysoką cenę zapłacił biedny królik?