Jak poinformował we wtorek IPN, Sąd Okręgowy w Gliwicach uznał za zgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne złożone przez Markowiaka. Zeznał w nim, że nie pracował, nie pełnił służby i nie był tajnym współpracownikiem organów bezpieczeństwa państwa.

Reklama

Postępowanie toczyło się w trybie postępowania autolustracyjnego. Było to już kolejne korzystne dla Markowiaka orzeczenie sądu, poprzednie z grudnia 2009 r., również zostało zaskarżone przez IPN.

"Wczorajsze orzeczenie jest sprzeczne ze stanowiskiem prokuratora Oddziałowego Biura Lustracyjnego IPN w Katowicach i zostanie zaskarżone" - zapowiedział we wtorek naczelnik Oddziałowego Biura Lustracyjnego IPN w Katowicach prokurator Andrzej Majcher.

Andrzej Markowiak we wtorkowej rozmowie z PAP podtrzymał to, że nie współpracował z SB. "Uzasadnienie wczorajszego orzeczenia pozwala mi sądzić, że kolejna decyzja sądu również będzie dla mnie korzystna" - zaznaczył.

"To kwestia niuansów prawnych. Co do faktów, czyli napisania dwóch oświadczeń przez Andrzeja Markowiaka, a potem podpisania zobowiązania do współpracy, nie ma wątpliwości. Zachowały się materiały, które o tym świadczą. Są natomiast wątpliwości co do interpretacji; oceny tych faktów. Sąd ocenił, że to nie była współpraca, my jesteśmy innego zdania" - powiedział PAP prok. Majcher.

Z materiałów IPN wynika, że w 1983 r. Andrzej Markowiak został zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa jako tajny współpracownik o pseudonimie "Doktor". Podczas przeszukania znaleziono u niego materiały opozycyjne, za ich kolportaż groziło do 3 lat więzienia. Markowiak miał wymienić nazwisko osoby, od której je otrzymał i innych, z którymi się kontaktował. Według IPN, współpraca miała trwać 3 miesiące, potem działacz "S" współpracy odmówił.



Reklama

W materiałach IPN nie zachowała się teczka pracy TW "Doktora". Są jedynie dwa oświadczenia i podpisane później zobowiązanie do współpracy. "To był wybór między dżumą i cholerą. Ci, którzy nas teraz osądzają, nie przeżywali takiej presji i nacisku, jak my wówczas. To były sprawy bolesne w 1981 r., i w 1983 r., i dalej takie są, a ci, którzy wtedy siedzieli jak mysz pod miotłą, mają teraz dużo do powiedzenia" - ocenił Markowiak.

"Współpraca ta bez wątpienia miała charakter epizodyczny i została zerwana przez Markowiaka po amnestii - wtedy poszedł do prokuratury, przyznał się do posiadania nielegalnych wcześniej materiałów, po czym powiedział SB, żeby dała mu spokój. Jednak współpraca miała miejsce, a osoba, od której otrzymał materiały i której nazwisko podał, poniosła z tego powodu konsekwencje - znalazła się w kręgu zainteresowania SB i była w późniejszym czasie zatrzymywana" - powiedział prok. Majcher.

Po zaskarżeniu orzeczenia gliwickiego sądu sprawą zajmie się sąd apelacyjny. Może on utrzymać to orzeczenie w mocy lub skierować je do ponownego rozpatrzenia.

Markowiak zrezygnował z funkcji wiceministra w styczniu 2008 r. po publikacji lokalnego historyka na temat jego przeszłości. "Nie miałem wyjścia. Nie mogłem być tarczą do strzelania w rząd" - powiedział we wtorek PAP.