Ks Tadeusz Isakowicz-Zaleski na swojej stronie pisze o wczorajszych wydarzeniach. Przyjął zaproszenie do programu "Mam inne zdanie" o książce małżeństwa Grossów.
Gdy przyjechał na ul Woronicza okazało się, że zamiast być posadzonym wraz z innymi na widowni został natychmiast odprowadzony długim korytarzem na pierwsze piętro do innego budynku. "Po pudrowaniu pozostawiono mnie samego w tamtejszej kawiarni przy malinowej herbatce. Tam siedziałem trzy kwadranse" - relacjonuje ksiądz Isakowicz-Zaleski.
"Później jedna z osób z obsługi zadzwoniła do mnie na komórkę, prosząc, abym nie wychodził z kawiarni, gdyż Grossowie nie wiedzą, że zostałem zaproszony do programu. Następnie przyszła do mnie inna osoby twierdząc, że jak Grossowie zobaczą mnie za wcześnie, to nie wejdą do studia. Istny cyrk!" - czytamy na jego stronie.
Gdy program już się zaczął sprowadzono go do holu, ale nie głównymi schodami tylko schodami awaryjnymi. Następnie przez kolejny kwadrans trzymano go w zupełnie ciemnym pomieszczeniu. Do studia wprowadzono go bocznym wejściem i posadzono przy byłym ambasadorze Izraela w Polsce, Szymonie Weissie. "Dopuszczony w końcu do głosu powiedziałem o tym jak ze mną postąpiono. Co do książki, to nazwałem ją "gniotem intelektualnym". Nazwałem też kłamstwami oskarżenia pod adresem Kościoła katolickiego i kardynała Adama Sapiehy z Krakowa. Szybko odebrano mi głos, ale dobre i tyle" - pisze ks Isakowicz-Zaleski.
Z Grossem spotkał się, gdy poszedłem do charakteryzatorni, aby zmyć puder z twarzy. "Zapytałem go, czemu się on tak mnie boi. Zamiast odpowiedzi usłyszałem wyzwiska, a następnie Gross krzyczał za mną na korytarzu, że - uwaga! - pójdę do piekła. Chyba trzy razy tak krzyknął" - relacjonuje na swojej stronie.
Swoją relację na temat wydarzeń w TVP1 kwituje stwierdzeniem: "No cóż, biedny mały człowieczek, który chyba naprawdę uwierzył, że jest "autorytetem moralnym".