Kaczyńską reprezentuje mec. Grzegorz Ksepko, prawnik znanej sopockiej kancelarii "Głuchowski, Rodziewicz, Siemiątkowski, Zwara i Partnerzy", skąd PAP otrzymała w piątek zażalenie do warszawskiego sądu na decyzję płockiej prokuratury, wyznaczonej do zbadania tej sprawy przez Prokuraturę Apelacyjną w Warszawie.
14 marca płocka prokuratura uznała, że w prowadzonym w Warszawie śledztwie ws. ujawnienia raportu ABW dotyczącego incydentu w Gruzji w 2008 r. (do sądu trafił w tej sprawie akt oskarżenia Piotra Kownackiego - b. szefa kancelarii Kaczyńskiego) nie doszło do inwigilacji Lecha Kaczyńskiego oraz jego małżonki i odmówiła wszczęcia postępowania w tej sprawie. "Prokurator uznał, że absolutnie nie było sytuacji, w której można mówić o inwigilacji prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w tym o przekroczeniu uprawnień" - informowała rzeczniczka płockiej prokuratury.
Mec. Ksepko w odwołaniu do warszawskiego sądu zarzucił tej decyzji naruszenie procedury i przedwczesną odmowę wszczęcia śledztwa. Według jego argumentacji, zbadano tylko, że wobec prezydenckiej pary nie był prowadzony tzw. podsłuch procesowy (za zgodą sądu, wszczynany na wieść o możliwości popełnienia przestępstwa), a nie zbadano, czy specsłużby prowadziły tzw. podsłuch operacyjny, co wolno robić policji, Straży Granicznej, ABW, czy CBA lub służbom wojskowym.
"W przedmiotowej sprawie w ramach postępowania sprawdzającego nie dokonano weryfikacji czy podsłuch operacyjny był stosowany w stosunku do pokrzywdzonych oraz - w konsekwencji - czy czynności te były przeprowadzone zgodnie z prawem" - konkluduje adwokat Marty Kaczyńskiej.
3 lutego warszawska prokuratura okręgowa zapewniła, że nie było wystąpień o billingi prezydenckiej pary, przyznając zarazem, że występowano o billingi urzędników prezydenckich: Piotra Kownackiego (oskarżonego pod koniec 2010 r. o ujawnienie mediom tajnego raportu ABW) i Małgorzaty Bochenek, wcześniej planowano też przesłuchanie Lecha Kaczyńskiego jako świadka.
Potwierdzała to też przed sejmową komisją sprawiedliwości wiceprokurator generalna Marzena Kowalska. Według niej, po uzyskaniu od operatorów GSM wykazu połączeń sześciu osób zwrócono się o numery telefonów, z którymi prowadziły one rozmowy. Gdy ustalono, że część tych telefonów należy do Kancelarii Prezydenta, zwrócono się do niej o wskazanie osób użytkujących je. "Odpowiedziała ona, że dwa numery były przypisane do prezydenta i jego małżonki; po uzyskaniu tej informacji prokurator nie podejmował co do tych numerów żadnych czynności" - zapewniła posłów Kowalska.
4 lutego rzeczniczka ABW ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska oświadczyła, że Agencja nie prowadziła żadnych czynności wobec Marii i Lecha Kaczyńskich. W wydanym wtedy komunikacie Koniecpolska-Wróblewska podkreśliła, że każdorazowe ujawnienie informacji niejawnych w mediach jest analizowane przez ABW.
23 listopada 2008 r. konwój samochodów z prezydentem Lechem Kaczyńskim i prezydentem Gruzji Micheilem Saakaszwilim został zatrzymany przy granicy z Osetią Południową. Rozległy się strzały. Nikomu nic się nie stało. Powołując się na tajny raport ABW, "Dziennik" napisał, że za najbardziej prawdopodobną wersję uznano w dokumencie, iż "sytuacja mogła być wykreowana przez stronę gruzińską". Według ujawnionych ustaleń, polskie Biuro Ochrony Rządu nie znało szczegółów wyjazdu na granicę, a w chwili, gdy padły strzały, Lech Kaczyński - przebywający razem z prezydentem Gruzji - nie miał właściwej obstawy.
W styczniu "Rzeczpospolita" napisała, że podczas śledztwa ws. ujawnienia raportu "sprawdzano billingi urzędników z kancelarii poprzedniego prezydenta". "Sięgnięto do zapisów połączeń Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Do wszystkich danych dostęp miała ABW" - podała wówczas "Rz". Po tej publikacji PiS ocenił, że to sprawa "na skalę amerykańskiej afery Watergate".