Wypadek zdarzył się 28 lutego. 37-letnia kobieta została przygnieciona 250-kilogramowym balotem słomy, który z piętra budynku inwentarskiego zrzucili dwaj nietrzeźwi pracownicy gospodarstwa.

"Kontrola wykazała szereg organizacyjnych, technicznych i czysto ludzkich przyczyn wypadku. Wybrano niebezpieczną formę transportu słomy i nie było instrukcji na tę okoliczność, nie wyznaczono i nie zabezpieczono strefy zrzutu słomy, a także tolerowano odstępstwa od przepisów i zasad BHP" - powiedziała we wtorek rzeczniczka Okręgowej Inspekcji Pracy w Bydgoszczy Katarzyna Pietraszak.

Reklama

Inspektorzy PIP stwierdzili także, że w gospodarstwie nie prowadzono ewidencji czasu pracy, pracownicy nie przeszli badań lekarskich i nie było oceny ryzyka zawodowego zatrudnionych.

Rzeczniczka podkreśliła, że po kontroli inspekcji pracy właściciel gospodarstwa zmienił miejsce magazynowania słomy, przenosząc ją z piętra na parter.

Raport został przekazany Prokuraturze Rejonowej Bydgoszcz-Północ, która prowadzi śledztwo w sprawie wypadku.

Reklama

"Przede wszystkim to dla mnie tragedia. Zarówno mnie, jak i mojej żonie bardzo żal zmarłej pracownicy, była z nami przez pięć lat" - powiedział PAP poseł Mojzesowicz.



Reklama

Podkreślił, że współpracował z inspekcją pracy, stawiał się na wezwania, udostępniał dokumenty, a także odniósł się do pokontrolnych uwag.

"Moi pracownicy byli ubezpieczeni, przeszli przeszkolenie BHP. To prawda nie było ewidencji czasu pracy, ale zatrudnieni nie pracowali dłużej niż 7-8 godzin. Praca w rolnictwie ma swoją specyfikę. Zmarła kobieta i obaj pracownicy każdego ranka wykonywali te same czynności, stale o tej samie porze zrzucany był jeden balot słomy" - mówił Mojzesowicz.

Zaznaczył, że nie poczuwa się do "zasadniczej winy", a główną przyczyną tragedii jest to, że pracownicy byli nietrzeźwi.

"Słyszę uwagi, że inspektor pracy nie ukarał mnie, gdyż mam immunitet. Gdyby chciał nałożyć karę to poddałbym się, tak samo gdyby prokurator zamierzał przedstawić mi zarzuty zrzekłbym się immunitetu" - dodał poseł.

Mojzesowicz przyznał, że obaj pracownicy, którzy feralnego dnia zrzucali słomę, nadal pracują w jego gospodarstwie. Jeden z nich był wieloletnim partnerem zmarłej kobiety.