W moim przekonaniu wizyta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu była początkiem kampanii prezydenckiej o ponowny wybór - mówił świadek przed Sądem Okręgowym w Warszawie.

Reklama

Sąd ten kontynuuje proces byłego szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Tomasza Arabskiego i czworga innych urzędników, oskarżonych w trybie prywatnym przez część rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej o niedopełnienie obowiązków przy organizacji wizyty prezydenta z 10 kwietnia 2010 r.

Wojciech D. - ówczesny doradca premiera Donalda Tuska, dziś pracownik gabinetu prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza - zeznał, że zajmował się polityką historyczną rządu, której częścią były m.in. obchody 70-lecia Zbrodni Katyńskiej. Na podstawie słów min. Andrzeja Przewoźnika z grudnia 2009 r. świadek odniósł wrażenie, że przygotowania nie toczą się w tempie właściwym dla dobrego przygotowania uroczystości. Według świadka, po "burzliwej naradzie" ustalono wtedy, że Przewoźnik ma przygotować scenariusz, a "notatki zaczęły krążyć". Według D. Przewoźnik chciał odgrywać "bardziej podmiotową rolę w organizacji obchodów; tak się też stało" - dodał świadek.

Według niego, podstawowym założeniem było to, że obchody przygotowuje rząd, a to, kto ma stać na czele delegacji, było "kwestią polityczną" i "nie było rozstrzygane na poziomie organizacyjnym".

Kiedy pojawiła się kwestia udziału pana prezydenta, mówiliśmy, że to jest wola prezydenta; będzie chciał, to będzie uczestniczył - zeznał świadek, powołując się na obchody 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej, w których prezydent wziął udział.

Nie można mówić o rozdzieleniu obu wizyt - oświadczył D. - Gdyby 3 lutego nie pojawiło się osobiste zaproszenie premiera Rosji dla premiera Tuska, wówczas kwestia ta byłaby do rozstrzygnięcia przez pana prezydenta i premiera - dodał. Podkreślił, że nie rozmawiał z Tuskiem, "aby rozdzielić wizyty".

D. zaznaczył, że zaproszenie ze strony premiera Władimira Putina dla Tuska z 3 lutego było czymś precedensowym. - Wszyscy byliśmy tym zaskoczeni i przekonani, że dla sprawy katyńskiej to jest bardzo wielka rzecz - mówił świadek. Dodał, że dla rodzin katyńskich było ważne, że to premier Rosji "chyli głowę przed grobami polskich oficerów". - Dziś o tym nie pamiętamy, bo tragedia 10 kwietnia wszystko zepchnęła na margines - powiedział D. Przypomniał, że wcześniej władze Rosji na obchodach w Katyniu reprezentował wiceminister kultury lub gubernator Smoleńska. Według D., zaproszenie od Putina zmieniło charakter wizyty Tuska w Katyniu.

Reklama

Świadek zeznał, że wiceszef MSZ Andrzej Kremer (zginął w katastrofie z 10 kwietnia 2010 r. - przyp. red.) mówił mu, że po zaproszeniu Putina są tylko dwa możliwe scenariusze obchodów: spotkanie Tuska i Putina w Katyniu oraz wizyta prezydenta w innym terminie. - Kremer usłyszał datę 10 kwietnia od ministra w kancelarii prezydenta - dodał świadek. - Wizytą prezydenta w Smoleńsku zajmowała się Kancelaria Prezydenta RP na czele z ministrem Władysławem Stasiakiem (również zginął w katastrofie z 10 kwietnia - przyp. red.) - dodał D. Powołując się na słowa Kremera, D. mówił, że "współpraca w tym zakresie KPRM i KPRP układała się bardzo przyjaźnie".

W moim przekonaniu wizyta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu 10 kwietnia była początkiem kampanii prezydenckiej o ponowny wybór - powiedział D. Według niego, można to zdefiniować przez ocenę składu delegacji i znaczenie przywiązywane do tej wizyty przez prezydenta i jego współpracowników. - To się wpisywało w pewien projekt polityki historycznej, która charakteryzowała Lecha Kaczyńskiego jako prezydenta RP - dodał D.

Miałem wrażenie, że kwestia lotniska leżała w gestii rosyjskiej - powiedział D. Przypomniał, że wcześniej "każda delegacja lądowała na lotnisku w Smoleńsku".

Oskarżyciele prywatni w rozmowie z dziennikarzami powiedzieli, że uważają Wojciecha D. za stronniczego świadka.

Sąd uchylił na wniosek obrony pytanie pełnomocnika oskarżycieli prywatnych mec. Stefana Hambury o to, w jakim języku rozmawiali Tusk z Putinem 7 kwietnia w Katyniu. Sąd uznał, że ta okoliczność nie ma znaczenia dla rozstrzygnięcia sprawy, która jest przedmiotem procesu.

Na następnej rozprawie 11 kwietnia ma zostać przesłuchany były szef MSZ Radosław Sikorski.

W 2016 r. Arabski zeznał, że KPRM nie uczestniczyła w organizacji lotu prezydenta, bo organizatorem była Kancelaria Prezydenta RP. - Nigdy nie był organizowany tzw. wspólny wyjazd do Katynia, więc co za tym idzie, tzw. rozdzielenie wizyt nigdy nie miało miejsca - mówił. - Organizatorem tego lotu, bez żadnej wątpliwości, była Kancelaria Prezesa Rady Ministrów; mieliśmy przekonanie, że Kancelaria Prezydenta RP jest pomijana przy uzgodnieniach podejmowanych przez stronę rządową - zeznawał zaś Jacek Sasin, były wiceszef KPRP.

Prywatny akt oskarżenia złożono w 2014 r. - po tym, gdy cywilna prokuratura umorzyła prawomocnie śledztwo w sprawie organizacji lotów prezydenta i premiera do Smoleńska. Oskarżycielami prywatnymi są bliscy kilkunastu ofiar katastrofy, m.in. Anny Walentynowicz, Janusza Kochanowskiego, Andrzeja Przewoźnika, Władysława Stasiaka, Sławomira Skrzypka i Zbigniewa Wassermanna. W rozprawach uczestniczą dwaj prokuratorzy.

Podsądni nie przyznają się do zarzutów. Pozostali oskarżeni to urzędnicy KPRM - Monika B. i Miłosław K. oraz ambasady RP w Moskwie - Justyna G. i Grzegorz C. Grozi im do 3 lat więzienia.

10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku zginęło 96 osób, w tym Lech Kaczyński i jego małżonka. Śledztwo w sprawie początkowo prowadziła Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Postawiła ona zarzuty dwóm kontrolerom lotów ze Smoleńska (dotychczas nie zdołano im ich przedstawić) oraz dwóm oficerom rozwiązanego po katastrofie 36. pułku. 4 kwietnia 2016 r. śledztwo przejęła Prokuratura Krajowa z nowym zespołem śledczym. Własne śledztwo prowadzi strona rosyjska, która wiele razy podkreślała, że przed jego zakończeniem nie zwróci Polsce wraku Tu-154 i jego "czarnych skrzynek".