Dariusz R. przygotował bombę tak, żeby jej mechanizm zegarowy zaczął działać po rozpoczęciu przez kobietę jazdy samochodem. Wybuch miał nastąpić w ciągu 30-minutowej podróży kobiety do pracy. Gdy 12 czerwca 2017 r. przyjechała ona do szkoły, gdzie pracowała jako nauczycielka, usłyszała dochodzące spod samochodu tykanie. Zauważyła, że coś zostało umieszczone pod podwoziem. Wezwani na miejsce policyjni pirotechnicy usunęli ładunek spod auta.
W uzasadnieniu wyroku sędzia Andrzej Rumiński wskazał, że początkowo w małżeństwie Dariusza R. wszystko dobrze się układało. Oskarżony miał z żoną dziecko i z jego punku widzenia wszystko wyglądało wręcz bajkowo i był to dla niego na swój sposób raj.
- W pewnym momencie żona mówi: ja już nie chcę z tobą żyć i zamierzam się rozwieść. Ta sytuacja zmienia to, co się dzieje w życiu oskarżonego. Jest świadom, że "raj", w którym żył może całkowicie runąć. W tej sytuacji oskarżony zdecydował się, że pozbawi żonę życia. Potrzebna mu była zbrodnia doskonała. Z jednej strony zakładał, że pozbędzie się żony, ale z drugiej - chciał to uczynić w taki sposób, aby nikt nie skojarzył, że on stoi za śmiercią żony. Pokrzywdzona miała stracić życie w momencie prowadzenia samochodu - mówił sędzia.
Sąd, oprócz kary pozbawienia wolności, orzekł wobec oskarżonego zakaz zbliżania się do pokrzywdzonej na odległość mniejszą, niż 50 metrów przez 15 lat (okres biegnie od odbycia kary) i zasądził na jej rzecz 10 tys. zł jako zadośćuczynienia za doznaną krzywdę.
Wyrok nie jest prawomocny, stronom przysługuje możliwość złożenia apelacji.