W niektórych przypadkach oznacza to nawet kilkanaście dni śmierdzącego przestoju i śmieciowego impasu. W tym czasie mieszkańcy muszą gromadzić worki na swoich posesjach, czekając, aż przyjedzie po nie albo zupełnie nowa firma (wyłoniona w zorganizowanym naprędce przetargu), albo dotychczas obsługująca gminę spółka. Pod warunkiem że dogada się z samorządem w sprawie lepszych warunków finansowych, co nie jest regułą, bo oznacza w praktyce podwyżki stawek dla mieszkańców, czego wielu włodarzy stara się uniknąć za wszelką cenę.
W międzyczasie minimalne poziomy recyklingu i segregacji, z którymi musimy znacząco w najbliższych miesiącach przyśpieszyć, by wywindować je na wymagane przez UE poziomy − w praktyce stoją w miejscu.
Sęk w tym, że w potrzasku są obecnie przede wszystkim samorządy, które, nie podnosząc cen, ryzykują, że po nagromadzone od dni śmieci nikt się – za oferowane pieniądze – nie schyli. A to oznacza przedłużenie impasu i ryzyko wybuchu kryzysu na miarę drugiego Neapolu nie o lokalnym, ale regionalnym wymiarze. Przykłady z ostatnich dni pokazują, że większość gmin się ugina, za co później płacą mieszkańcy.
Gdy firma mówi basta
Niewykluczone, że taki los podzieli Nieporęt, gdzie od początku roku trwa przeciąganie liny w sprawie stawek i oczekiwań firm, które miałyby zająć się śmieciami. Wszystko zaczęło się jeszcze pod koniec roku, gdy obsługująca tamtejszą gminę firma wypowiedziała umowę ze skutkiem natychmiastowym. Podobnie było w Nasielsku, Serocku i Jabłonnie.
Powód? Po stronie przedsiębiorców stale rosną koszty działalności, bo wyższe są m.in. opłaty za korzystanie ze środowiska, a dodatkowych wpływów na próżno szukać w kiesach gmin, które nie chcą płacić więcej.
– Firma wystąpiła do gminy z wnioskiem o podwyższenie ustalonego w umowie wynagrodzenia do 432 tys. zł za miesiąc, tłumacząc to znaczącymi podwyżkami na rynku odpadów. Następnie zaproponowała nieco niższą kwotę − 372 tys. zł za miesiąc. Gmina jednak nie miała możliwości, zgodnie z prawem, podwyższyć kwoty obowiązującej umowy (248 tys. zł), którą podpisano jeszcze w maju 2018 r. – tłumaczą władze gminy Nieporęt. Dodają, że trwają właśnie negocjacje, by wyłonić wykonawcę zastępczego, który odbierze zalegające odpady.
Również mieszkańcy Nasielska musieli przetrzymać swoje odpady w domach. A przynajmniej część z nich, bo tamtejsze władze jeszcze przed Nowym Rokiem ogłosiły, że zaprzestają odbierania odpadów komunalnych zmieszanych od mieszkańców domów jednorodzinnych, utrzymując dotychczasowy harmonogram odbioru tylko dla blokowisk. Dopiero w zeszłym tygodniu udało się im zażegnać kryzys.
Ewentualny problem udało się za to zdusić w zarodku w gminie Serock, chociaż tam również firma rozwiązała umowę na odbiór odpadów. Samorząd wybrnął z tego, zlecając zadanie innemu podmiotowi z wolnej ręki, czyli w trybie bezprzetargowym. Jak przekonują tamtejsi samorządowcy, było to jedyne realne wyjście z patowej sytuacji. Inaczej mieszkańcom groziłby podobny kryzys jak obecnie w Nieporęcie.
– Powodem rozwiązania umowy były zarówno rosnące drastycznie ceny za zagospodarowanie zmieszanych odpadów komunalnych w regionalnych instalacjach przetwarzania odpadów komunalnych (RIPOK), przekładające się bezpośrednio na sytuację finansową firmy odbierającej odpady komunalne z terenu gminy, jak i problemy z przekazywaniem odebranych z terenu miasta i gminy Serock odpadów do RIPOK-ów, położonych w regionie warszawskim, do którego przypisana jest nasza gmina – mówi Anna Kamola, kierownik ds. komunalnych, ochrony środowiska, zieleni i zamówień publicznych w Miejsko–Gminnym Zakładzie Gospodarki Komunalnej w Serocku.
Brak mocy przerobowych
Informuje też, że sytuacja nieodbierania odpadów trwała blisko dwa tygodnie. – To pokazało nam dobitnie, że tak naprawdę problemy gmin wynikają bezpośrednio z nieprzystosowanego do potrzeb, obecnie obowiązującego Wojewódzkiego Planu Gospodarki Odpadami dla Mazowsza. Za mało jest w regionie warszawskim RIPOK-ów, a te, które funkcjonują, mają niewystarczające moce przerobowe w stosunku do potrzeb gmin – mówi Kamola.
Przypomina, że gminy w sytuacji ekstremalnej, jaką było nieprzyjmowanie odpadów przez regionalne instalacje bądź przyjmowanie ich za bardzo wysoką cenę, nie mają możliwości wożenia odpadów poza wyznaczony region ani też wyboru innych, tańszych instalacji, położonych poza regionem.
To właśnie w braku aktualizacji WPGO większość samorządowców widzi przyczynę obecnego stanu rzeczy. Przekonują, że kryzysy biorą się z błędnego oszacowania możliwości przerobowych w WPGO, które zostały ustalone na styk z prognozowanymi strumieniami odpadów, przez co każda nadwyżka – a te zdarzają sie często z powodu niedokładnych szacunków – wywołuje zapchanie się instalacji. W sytuacji przekroczenia limitów RIPOK-i odmawiają przyjęcia odpadów. Inaczej ryzykują karami finansowymi, podobnie jak firmy odbierające odpady, które zgodnie z prawem miałyby do owych RIPOK-ów przekazać odpady.
WPGO na ostatniej prostej
Ma się to zmienić już wkrótce, bo po miesiącach polityczno-merytorycznych przepychanek na linii sejmik województwa – Ministerstwo Środowiska udało się obu stronom dojść do konsensusu co do kształtu nowego WPGO. Jak ustaliliśmy, plan jest już zaakceptowany przez ministra środowiska, a samorządowcy będą nad nim pracować na najbliższej sesji sejmiku województwa, którą zaplanowano na 22 stycznia.
Marcin Podgórski, dyrektor departamentu gospodarki odpadami, emisji i pozwoleń zintegrowanych w UM woj. mazowieckiego, studzi jednak nadzieje, że samo uchwalenie nowego WPGO automatycznie poprawi sytuację, tak jak oczekują tego samorządowcy. Wpływa na nią bowiem dużo więcej czynników, m.in. rosnące wymagania dla instalacji czy embargo Chin, które nie skupują już tak wielu surowców wtórnych jak w poprzednich latach. Skutkuje to ich nadpodażą i niższą wartością na rynku. Na potwierdzenie, że sama aktualizacja WPGO nie rozwiązuje wszystkich problemów, Marcin Podgórski podaje przykłady innych regionów, które niedawno odnowiły swoje plany, np. Podkarpackie, Wielkopolskie, Łódzkie, gdzie też występują podobne problemy związane z niedopasowaniem oczekiwań firm i finansów gmin.