Odrapany budynek izby wytrzeźwień, choć oddalony od ścisłego centrum miasta, przeżywał swoją drugą młodość. Niedługo po toaście z powodu przepełnienia przestał przyjmować "gości". Dowożące coraz to nowych sylwestrowiczów transportery policji i straży miejskiej odsyłane były z kwitkiem.
Ci, którzy się zmieścili, spali sobie smacznie do późnego popołudnia. "Na pewno obudzili się z myślą, że 250 zł to niedużo jak na komfort przebudzenia w sterylnych warunkach i w czystym ubraniu" - ironizuje "Fakt".
Ani w Marriotcie, ani w Bristolu, ani nawet na wielkiej uroczystości sylwestrowej pod Pałacem Kultury i Nauki w takiej zgodzie nie bawili się przedstawiciele wszystkich grup społecznych. Na Kolskiej bogaty biznesmen leżał koło rencisty z Pragi-Północ, a piękna urzędniczka koło wchodzącej w życie sprzedawczyni flaków z Bazaru Różyckiego - wylicza bulwarówka.
Żeby tu trafić, należało wykazać się wyczuciem i refleksem - drwi "Fakt". Najsprytniejsi już od wczesnego wieczoru wlewali w siebie wyskokowe trunki, by jeszcze przed wybiciem północy znaleźć się na Kolskiej. A spóźnialscy musieli się mocno napracować, nie tylko przodując w ilości wypijanych trunków, ale i w brawurze, którą wykazywali się w nie do końca kulturalnych dyskusjach z ochroniarzami, policjantami i strażnikami miejskimi - ironizuje gazeta.
I podaje przykład: Grupa przyjaciół, która około godz. 1 wytoczyła się ze znanego klubu w samym centrum miasta z pomocą tamtejszej ochrony, przez godzinę przekonywała strażników, że izba wytrzeźwień jak najbardziej im się należy. Ubliżali funkcjonariuszom, a na koniec rozpętali bójkę, tarzając się w garniturach po mokrym chodniku.
"Fakt" pisze także o mężczyznach, którzy stratowali siebie nawzajem w samym centrum miasta, zapewne zapatrzeni w imponujący pokaz fajerwerków.
Sylwestrowa noc na pewno nie upłynęła w stolicy pod znakiem trzeźwości, a większość witających Nowy Rok poimprezowego kaca leczyło we własnych domach, a nie na Kolskiej - podsumowuje bulwarówka.