14 stycznia w łódzkiej prokuraturze Grzegorz S. złożył obszerne wyjaśnienia. Zeznał, że nie był na odprawie, na której omawiano zatrzymanie Blidy, bo wyjechał służbowo. Kiedy wrócił do delegatury ABW, dostał kopertę z informacją, że następnego dnia jedzie na akcję - pisze "Gazeta Wyborcza".

Reklama

"Z dokumentów w tej kopercie wynikało, że mamy dokonać zatrzymania Barbary Blidy oraz przeszukania, celem zabezpieczenia dokumentacji. Poza tym poinstruowano mnie, że będzie chodziło również o tymczasowe zajęcie mienia. Nie przekazano mi żadnej informacji, że pani Blida oraz jej mąż posiadają lub mogą posiadać broń palną. (...) Gdybym posiadał informację o broni lub jakiekolwiek podejrzenia w tym zakresie, to dokonałbym w pierwszej kolejności zabezpieczenia broni" - gazeta cytuje za protokołem przesłuchań.

"Z tego, co wiem po całym zdarzeniu, były tam, czyli na miejscu czynności, dwie sztuki broni. Wynika z tego dla mnie, że ktoś źle rozpoznał sprawę, przekazał mi nierzetelne informacje (...) Poza tym, zgodnie z wewnętrzną instrukcją ABW objętą klauzulą <poufne>, zatrzymania osób mogących posiadać broń palną dokonuje brygada antyterrorystyczna" - zeznał w łódzkiej prokuraturze.

Grzegorz S. szczegółowo opisał też przebieg zdarzeń w domu Blidów. Na pytanie prokuratora, dlaczego Blidy nie przeszukano przed wejściem do łazienki, odparł: "Pani Blida była w ciasno opiętym szlafroku i uważam, że zgodnie z przepisami i adekwatnie do zaistniałej sytuacji i jej zachowania nie miałem prawa jej przeszukiwać".

Z jego relacji wynika, że Blida zachowywała się spokojne. Była opanowana.

36-letni porucznik Grzegorz S. z katowickiej delegatury ABW, zdaniem prokuratury, popełnił błąd: nie polecił funkcjonariuszom, by przeszukali Blidę i odebrali jej broń. Jest pierwszym podejrzanym w tej sprawie.