Rozczarowanie - tak chyba najlepiej można ocenić rozmowę w programi "Teraz My" z Brendanem Feyem i Tomem Moultonem, dwoma gejami, których wizerunek wykorzystano w słynnym już orędziu prezydenta Kaczyńskiego. Czy dlatego, że TVN opłacił ich przyjazd do Polski prowadzący program Tomasz Sekielski i Andrzej Morozowski, znani z ciętego języka, raptem stracili kły? Zadawali grzeczne pytania i otrzymywali grzeczne odpowiedzi, z których nic nie wynikało. Po co w takim razie zaproszono parę gejów?

Fey i Moulton mówili o równości wszystkich ludzi, o tym, że geje są dyskryminowani, że spotykali się również z przejawami niechęci. Ich zdaniem źle się stało, że użyto ich wizerunku, ale dobrze, że o stosunku do gejów stało się głośno. I powtórzyli, że chcą spotkać się z polskim prezydentem. Od tego uzależniają, czy wniosą pozew do sądu. Ale to nic nowego, już o tym mówili w licznych wywiadach.

Można odnieść wrażenie, że para gejów wykorzystuje rozgłos, żeby promować w Polsce związki osób tej samej płci. Bo o tym, że nie zostaną przyjęci przez prezydenta było wiadomo już wcześniej. Tym bardziej, że w orędziu (pytanie czy szczęśliwie) użyto ich wizerunku, aby dać wyraz niechęci prezydenta nie do gejów, a do ich związków małżeńskich.

O wiele ciekawsza była dyskusja między posłem PiS Tadeuszem Cymańskim i dziennikarzem Tomaszem Raczkiem, przeprowadzona po wywiadzie z gejami. Raczek, który nie tak dawno przyznał się do odmiennej orientacji seksualnej, tłumaczył zaskoczonemu Cymańskiemu, że gejostwo też jest normą tylko, że "mniejszą", czyli mniej liczną. Ma też nadzieją, że związki gejów i lesbijek zostaną w Polsce w końcu zalegalizowane.

Tadeusz Cymański tłumaczył zaś, że i on, i PiS nie są przeciwko gejom i lesbijkom. Są właśnie przeciwko legalizacji ich związków. I przeciwko demonstracyjnemu obnoszeniu się z ich orientacją seksualną. Bo należący do "większej normy", czyli heteroseksualni, nie manifestują publicznie swych poglądów.