Oto, jak "Fakt" relacjonuje swoją prowokację: późnym wieczorem pod hotel "Łazienkowski" w Warszawie, prowadzony przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, podjeżdża limuzyna z przyciemnianymi szybami.
Zakapturzony mężczyzna wchodzi do środka i zamawia pokój tylko na jedną noc. Przedstawia się jako Rafał Skatulski. Nie ma przy sobie dowodu osobistego ani żadnego innego dokumentu potwierdzającego tożsamość. Recepcjonistce to nie przeszkadza. "Czy mogę poprosić o powtórzenie nazwiska?" - prosi tylko nieśmiało. "Skatulski jak <Szkatuła>" - odpowiada mężczyzna. Ale nawet to nie budzi żadnych podejrzeń - opisuje "Fakt".
Tymczasem mężczyzna o takim nazwisku i podobnym wyglądzie jest chyba jednym z najbardziej poszukiwanych polskich przestępców ostatnich lat - przypomina gazeta. Skatulski jest podejrzany o zabójstwo, wymuszenia rozbójnicze, rozboje, udział w gangu, włamania i kradzieże. Za jakiekolwiek informacje o tym bandycie policja daje 20 tysięcy złotych nagrody.
Jak relacjonuje "Fakt", udający "Szkatułę" dziennikarz bez problemu wynajął pokój, a potem wrócił do niego z dwiema koleżankami. W dłoniach trzymał po butelce szampana. Ale nawet alkohol i głośne zachowanie nie wzbudziło czujności pracowników hotelu MSWiA. Rano reporter ze spokojem zjadł śniadanie w ministerialnym hotelu. Po posiłku spakował się i odebrał fakturę z pieczątkami MSWiA na nazwisko Rafał Skatulski.
Prowokacja jasno pokazała, że polskie służby mogą mieć naprawdę spore problemy z wyłapywaniem groźnych przestępców - nawet wtedy, gdy mają ich na wyciągnięcie ręki. Powiedzenie, że najciemniej jest zawsze pod latarnią, okazało się niestety prawdziwe - podsumowuje swoją akcję "Fakt".