"Nie wystarczy mieć gdzieś daleko matkę czy ojca, by czuć się kochanym. Dziecko pozbawione tylko jednego z rodziców zachowuje się dokładnie tak jak pełna sierota" - tłumaczy doktor Irena Kowalska z Instytutu Demografii i Statystyki SGH. I ostrzega, że Polacy, którzy wyjeżdżają do pracy, by polepszyć swoim dzieciom byt, nie zauważają niewidocznych lecz ogromnych kosztów tej emigracji.
Pozornie wszystko jest w porządku. Zarobione za granicą pieniądze trafiają w sporej części do Polski, przed domami pojawiają się zagraniczne samochody, a modnie ubrana młodzież przynosi do szkoły nowe komórki. Fundacja Prawo Europejskie, która zorganizowała wczoraj w Warszawie konferencję na temat eurosieroctwa, ostrzega jednak, że żaden elektroniczny gadżet nie wypełni dzieciom pustki po nieobecnej mamie czy tacie.
Na razie nie przeprowadzono żadnych badań, które pozwoliłyby ustalić rozmiary zjawiska. Szacuje się, że tylko na Mazowszu może być aż 55 tys. dzieci pozostawionych przez pracujących za granicą rodziców. A w całym kraju grubo ponad 150 tysięcy. Nauczyciele alarmują, że są regiony, gdzie na szkolne wywiadówki przychodzi tylko jedna matka, a reszta to babcie i starsze rodzeństwo.
Z 16-tysięcznych Siemiatycz na Podlasiu wyjechała około jedna trzecia mieszkańców. W większości do Brukseli. "Ale wracają i zakładają firmy, budują nowe domy" - cieszy się burmistrz Zbigniew Radomski. Przyznaje jednak, że są i negatywne strony emigracji, takie jak plaga rozwodów i eurosieroctwo. Z tą diagnozą zgadza się dyrektor Szkoły Podstawowej im. Księżnej Anny z Sapiehów Jabłonowskiej. "Pieniądze nie zrekompensują dzieciom kontaktu z matką i ojcem. Dziadkowie bardzo się starają, ale nie są w stanie zastąpić rodziców" - mówi Aleksander Rękawek.
O tym, że dziecko ma problem, pierwsza dowiaduje się zazwyczaj pani Maria, szkolna pielęgniarka. Maluchy przychodzą do jej gabinetu z bólem głowy albo brzucha. "<Osierocone> dzieciaki szukają kontaktu z osobą dorosłą. To nie znaczy, że wymyślają sobie chorobę. One naprawdę cierpią z tęsknoty i mogą odczuwać fizyczny ból" - mówi szkolna pedagog Barbara Dawidziuk.
Mama Bartka z III klasy od kilku lat pracuje w Belgii. Ojciec, kierowca tira, jest ciągle w trasie. Bartkiem zajmuje się babcia i jej nowy mąż. Chłopiec jest zdolnym dzieckiem, ale nieprzystosowanym do pracy w grupie. Nauczycielki musiały nauczyć go podstawowych zwrotów grzecznościowych, a nawet posługiwania się nożem i widelcem. Bartek ciągle czeka, kiedy mama zabierze go do Brukseli. "Niedługo stąd wyjadę" - mówi głośno sam do siebie na lekcjach.
Nauczycielkom najbardziej utkwiła w pamięci historia Sylwii i Magdy. Ich matka wynajęła domek gospodarczy, w którym zostawiła dziewczynki, a sama wyjechała do Belgii. O opiekę nad córkami poprosiła właścicielkę domu. Sylwia była wtedy w szóstej klasie, Magda chodziła jeszcze do przedszkola. Gdy 12-latka przestała chodzić do szkoły, okazało się, że zostawała w domu, by opiekować się chorą młodszą siostrą. Gotowała jej obiady, podawała leki. Interweniowała opieka społeczna, a sąd rodzinny odszukał dziadków i ustanowił ich tymczasową rodziną zastępczą dla dziewczynek. Starsi państwo nie radzili sobie jednak z zadaniem. Sylwia trafiła do pogotowia opiekuńczego w Białymstoku. "Matka chyba jest ciągle za granicą" - mówią nauczyciele.
Takie problemy - jak wynika z badań - ma spora część eurosierot. Właśnie dlatego Fundacja Prawo Europejskie postuluje, by każde dziecko, którego rodzice wyjechali za granicę, było monitorowane przez odpowiednie instytucje. Eksperci podkreślają, że najważniejsze jest, by rodzice przed wyjazdem przekazali opiekę nad synem czy córką wskazanym osobom. To pozwoli uniknąć wielu problemów, albo przynajmniej ułatwi ich rozwiązywanie.
ARTUR CIECHANOWICZ: Litwini podobnie jak Polacy masowo wyjeżdżają do pracy za granicą. Czy wy też znacie pojęcie „eurosieroty”?
RIMANTE SALASEVICIUTE*: Tak. Jest ich u nas około 30 tys. Jak na kraj, w którym mieszka zaledwie 3,5 mln obywateli, to ogromna liczba.
Jakie są największe problemy związane z eurosieroctwem?
Dzieci pozostawione na Litwie bardzo często nie mają opiekuna prawnego. Rodzice, wyjeżdżając za granicę, mają tysiąc innych spraw na głowie, takich jak chociażby przeprowadzka. Więc kompletnie zapominają, że trzeba zapewnić pozostawionym w kraju dzieciakom opiekę. Wyznaczyć kogoś, kto będzie mógł je prawnie reprezentować. Problemy zaczynają się na przykład wtedy, gdy trzeba chore dziecko zarejestrować u lekarza albo przenieść je do innej szkoły.
Jak litewskie władze rozwiązały tę kwestię?
Wprowadziliśmy uproszczony tryb nadawania prawa do opieki nad dziećmi emigrantów. Ponieważ jest to opieka tymczasowa, niepotrzebna jest decyzja sądu, wystarczy zaświadczenie z samorządu, że pan czy pani X jest prawnym opiekunem dziecka, którego rodzice wyjechali za granicę. Tacy państwo X mają automatycznie wszystkie prawa, ale i obowiązki jak normalni rodzice. A teraz przeprowadzamy wielka operację ustalania adresów ludzi, którzy wyjechali do pracy za granicę. Prosimy ich, żeby przyjechali chociaż na chwilę i wybrali prawnego opiekuna swoich dzieci.
Ale przecież załatwienie opieki prawnej nie rozwiązuje sprawy. Najgorsze są chyba problemy psychologiczne pozostawionych dzieci.
To prawda. Najbardziej traumatycznym przeżyciem jest sam fakt bycia opuszczonym. Oczywiście chciałabym, żeby wszystkie dzieci dorastały z rodzicami, ale na to nie mam wpływu. Uczulamy więc szkolnych psychologów na problemy eurosierot, ale mamy pełną świadomość, że oni nigdy nie zastąpią dzieciom rodziców.