Rodzice maleńkiej Nikoli wspominają ostatnie trzy tygodnie jako koszmar. Ich córeczka, która urodziła się jako wcześniak, wprost z oddziału położniczego w jednym z warszawskich szpitali trafiła na oddział intensywnej terapii innej placówki. 7 dni później dziewczynka została przeniesiona na patologię noworodków. Tam okazało się, że jej matka może z nią wprawdzie zostać, ale nie dostanie łóżka, a co najwyżej taboret. Bo choć w teorii rodzice małego pacjenta mają prawo przebywania razem z nim w szpitalu, jednak warunki, w jakich to się to odbywa, urągają wszelkim normom.

Reklama

"Nie obchodzi mnie, jak pani będzie spadła. Może być nawet na stojąco" - usłyszała osłupiała mama Nikoli, 19-letnia Klaudia Obuchowicz, gdy zapytała, gdzie mogłaby się położyć. Jej narzeczony był wprost wstrząśnięty warunkami, jakie szpital zaoferował matce. "Po godzinie 18.00 nie może się nawet umyć, a do spania dostała krzesło. I tak przez dwa tygodnie miała się opiekować chorym dzieckiem" - mówi Przemysław Nowakowski. Dopiero gdy poszedł na skargę do dyrektora szpitala, otrzymał dla narzeczonej i dziecka tzw. pokój komercyjny z łóżkiem. W całym szpitalu są dwa takie pokoje, więc na miejsce czeka się... w kolejce społecznej.

Bardzo podobne doświadczenie miała inna warszawianka Katarzyna B. Gdy pięć dni po porodzie jej synek Karol zachorował i musiał wracać do szpitala, matce zaproponowano taboret, na którym miała przesiedzieć kolejne 10 dni. "Niech się pani cieszy, że w ogóle może tu zostać" - oświadczyła jedna z pielęgniarek. Nikogo nie obchodziło, że kobieta nie może siedzieć, bo bolą ją jeszcze szwy po porodzie, ani to, że karmienie noworodka na siedząco jest bardzo niewygodne. "A przecież wyręczam pielęgniarki, karmiąc, przewijając i myjąc dziecko. Dlaczego jeszcze utrudniają mi życie?" - pyta mama maleńkiego Karola.

Takie sytuacje zdarzają się w polskich szpitalach niestety bardzo często. I będą się zdarzać, bo kwestia przebywania opiekunów w szpitalu nie jest w ogóle uregulowana prawnie. Teoretycznie każdy rodzic ma prawo do opieki nad dziećmi, bo tak jest zapisane w ustawie o opiece zdrowotnej.

Problem jednak polega na tym, że żadne przepisy nie określają, jak to będzie to realizowane. "Czy będzie to osobna sala czy dodatkowe łóżko w sali, gdzie przebywa dziecko, zależy od warunków lokalowych konkretnego szpitala. Wszystko powinno zostać szczegółowo określone w regulaminie danego zakładu opieki zdrowotnej" - mówi Krzysztof Suszek, dyrektor Biura Prasy i Promocji z Ministerstwa Zdrowia. Ponieważ jednak pobytu w szpitalu opiekuna, w tym również matki karmiącej, nie refunduje NFZ, to każda placówka stara się sprawę załatwić jak najmniejszym kosztem. "Świadczenia obejmują bowiem tylko pacjenta" - tłumaczy DZIENNIKOWI Andrzej Troszyński z NFZ.

Takie szpitalne standardy są sprzeczne z Europejską Kartą Praw Pacjenta, która powinna być respektowana także w Polsce. W tym dokumencie wyraźnie bowiem napisano, że mały pacjent ma prawo do tego, by byli przy nim jego opiekunowie. Tymczasem większość szpitali albo proponuje rodzicom krzesło, czasem rozkładany leżak albo codzienne wizyty. Za łóżko, jeżeli w ogóle ono jest, zazwyczaj trzeba płacić. "Oczywiście jest bardzo ważne, by przy dziecku był ktoś bliski. I jeśli tylko możemy, zapewniamy miejsce do spania szczególnie matkom karmiącym. Ale gdy szpital jest przepełniony, nie mamy takiej możliwości" - tłumaczy Weronika Rozenberger, naczelna pielęgniarka ze Szpitala w Zielonej Górze.

Nawet Ministerstwo Zdrowia przyznaje, że problem rzeczywiście istnieje. "Dyrekcja szpitala powinna dostrzegać, że obecność rodziców jest korzystna i dla małego pacjenta i dla personelu. Do takich spraw trzeba podchodzić indywidualnie i z dużą wrażliwością społeczną" - tłumaczy Krzysztof Suszek.

Zdaniem ginekolog i szefowej fundacji Kobieta i Natura, położnik Preeti Agrawal to, co się dzieje w polskich szpitalach jest niehumanitarne. "Po porodzie matka sama przez 6 tygodni potrzebuje opieki i ochrony. Ale najwyraźniej wielu lekarzy, dyrektorów szpitali i pielęgniarek nadal o tym nie wie, bo od lat nic w tej sprawie się nie zmienia" - mówi Agrawal.