Tylko w piątek policja odebrała cztery sygnały o kolejnych porwaniach. W Grajewie wybuchła taka panika, że podlaska policja zdecydowała się zwołać specjalną konferencję prasową. "Bardzo dobrze, że dzieci są czujne, ale trzeba prawdziwe fakty oddzielić od plotek" - mówił na niej podinsp. Jacek Dobrzyński, rzecznik podlaskiej policji.
Większość zgłoszeń nie potwierdza się, ale ciągle niewyjaśnionych pozostaje wiele zagadek. Cała sprawa zaczęła się 21 sierpnia. Niedaleko szpitala w Grajewie do 10- i 11-latki podjechał ciemny samochód. Wysiadł z niego mężczyzna, który miał je namawiać, aby wsiadły do auta. Dziewczynki prawie się zgodziły, ale na tylnym siedzeniu samochodu siedziała już dwójka dzieci, która zaczęła wołać, aby dziewczynki uciekały. "Z relacji dziewczynek wynika, że jeden mężczyzna wysiadł z auta i mówił do dzieci, aby weszły do samochodu. Nie ciągnął ich, tylko mówił" - podkreśla przedstawiciel policji.
Czy to tłumaczenie uspokoi ludzi? Niekoniecznie, tym bardziej, że to nie jedyne takie zdarzenie. Kolejne porwanie miało mieć miejsce 1 września. 17-latka idąca na rozpoczęcie roku szkolnego straciła przytomność tuż pod szkołą. Według jej relacji odzyskała świadomość na chwilę i stwierdziła, że znajduje się w samochodzie. Kolejny raz obudziła się następnego dnia w oddalonej o wiele kilometrów miejscowości Korsze i tam zgłosiła się na komendę.
Policjanci sprawdzają to doniesienie, ale jednocześnie sugerują, że mogą być wymysłem nastolatki. Jak twierdzą, na jej niekorzyść działa fakt, że była widziana 1 września ok. godz. 11 przy ul. Mickiewicza w Grajewie, a także wpis na blogu internetowym. Parę dni wcześniej miała napisać o "wakacyjnym skoku, o którym będzie bardzo głośno".
W obu sprawach domniemanych porwań trwa dochodzenie.