Szef "Faktów" TVN został przyłapany przez policję, jak ucieka z mieszkania, w którym znaleziono biały proszek. Policja sprawdza, czy to narkotyki. Wcześniej dziennikarz zabarykadował się w lokalu i nie chciał wpuścić właściciela, opisuje tygodnik. Informacje mają pochodzić od jednego z warszawskich biznesmenów.

Reklama

Gazeta szczegółowo relacjonuje wygląd mieszkania - "jak po wyjątkowo burzliwej imprezie", w środku torebki z białym proszkiem, materiały pornograficzne, film o treści zoofilskiej, gadżety erotyczne, a także osobiste i służbowe rzeczy Durczoka. Odtworzony jest również możliwy przebieg zdarzeń. Durczok miał uciekać z lokalu i szarpać się z właścicielem mieszkania. Co się naprawdę wydarzyło?

CZYTAJ TAKŻE: Durczok: Nigdy nie molestowałem, jestem zdemolowany psychicznie >>>

Dziennikarz unika odpowiedzi, jest wyraźnie zdenerwowany. W ciągu krótkiej rozmowy kilkakrotnie zmienia wersję. Jego tłumaczenia nie są spójne, pisze "Wprost". Durczok przekonuje m.in., że w listopadzie skradziono mu laptop. Kiedy gazeta wskazuje, że w mieszkaniu znaleziono jego rzeczy osobiste, a on sam został spisany przez policjanta, szef "Faktów" TVN odpowiada: - Miało miejsce takie zdarzenie. To jest prawda, że zostałem jako świadek czegoś tam spisany.

Wezwana po jakimś czasie policja sugeruje - jak wynika z relacji właściciela mieszkania - żeby wynająć detektywa.

- Torebki oglądali i powiedzieli, żebym sobie detektywa wynajął. Bo to są za małe ilości, żeby badać - opowiada.

Po interwencji tygodnika, przez mieszkanie przewija się około 10 policjantów - mieli zabrać ze sobą plastikowe torebki, kartę kredytową z białymi śladami z resztkami proszku.

Reklama
Na publikację natychmiast zareagował Twitter, którego użytkownicy okazali się bardzo krytyczni wobec publikacji "Wprost".