Stosunek Platformy Obywatelskiej do prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza będzie testem wiarygodności dla tej partii. Sprawdzianem tego, ile jest prawdy w zapewnieniach o umiłowaniu demokratycznych procedur i uwielbieniu lokalnej samorządności. I to niezależnie od tego, czy Dutkiewicz ma ambicje wejścia do ogólnokrajowej ligi politycznej, czy nie. Bo to jego święte, obywatelskie prawo, a mieszkańcy Wrocławia nie mogą być zakładnikami, branymi przez Platformę po to, by zatrzymać Dutkiewicza.

Reklama

Premier Donald Tusk w swoim najnowszym wywiadzie dla DZIENNIKA stwierdził: "Nie znajdziecie większego rzecznika decentralizacji niż ja".

Tu konkretnie chodziło o projekt ustawy metropolitalnej. Można to jednak bez żadnego nadużycia rozciągnąć na ogólny stosunek Tuska do samorządności. Rzeczywiście Tusk zawsze deklarował, że jej chce jak najwięcej. I raczej można mu wierzyć, czego pośrednim dowodem jest to, że jego przeciwnicy stawiali mu to jako zarzut. Szczególnie Jarosław Kaczyński, który na serio krytykował Tuska za to, że ten zapowiadając wzmocnienie samorządów może doprowadzić do osłabienia całości struktury państwowej.

Jedno więc możemy stwierdzić z pewnością: lider Platformy Obywatelskiej nie jest ukrytym wrogiem swobód rad miejskich, powiatowych i gminnych. Jego partia też oficjalnie zawsze była za. Praktyka, szczególnie wtedy, gdy zdobędzie się władzę w państwie, zaczyna wyglądać inaczej. Ach, jak trudno powstrzymać się przed chwyceniem za gruby kij, którym są rządowe prerogatywy, gdy dokuczy nam jakiś obcy, ale popularny samorządowiec. I to jest właśnie kazus Rafała Dutkiewicza.

Reklama

Formalnie to koalicjant PO. We Wrocławiu rządzi porozumienie radnych Dutkiewicza i Platformy. Szefową rady miejskiej jest Barbara Zdrojewska, żona obecnego ministra kultury. Właściwie dziś niewiadomo na czym ta koalicyjność polega, bo bardzo długa jest lista "psikusów", jakie czołowi politycy PO wyczynili swemu rodzinnemu miastu w ostatnim czasie. Generalnie sprowadza się do ucinania pieniędzy na najbardziej potrzebne inwestycje, typu obwodnice, lotnisko, renowacja zabytków. Także do cofania już zatwierdzonych decyzji administracyjnych oraz wzmożonej aktywności prokuratury szukającej przestępstw popełnionych przez współpracowników Dutkiewicza. Albo, ech te marzenia, może przez niego samego. Do tego dochodzą drobniejsze szykany typu rozpuszczanie pogłosek o nieumiarkowanym korzystaniu ze służbowych kart kredytowych.

Teraz doszło do faktycznego zerwania koalicji, czyli odrzucenia projektu budżetu - przygotowanego przez Dutkiewicza. Powody miejscowa PO wymienia liczne, mało jednak kto w nie wierzy. Kontekst jest już taki, że wszyscy wiedzą, że nie chodzi o meritum, tylko o polityczne ambicje Rafała Dutkiewicza. Ktoś powie: to niech siedzi we Wrocławiu, po co się pcha. Jest jednak pytanie, czy PO ma prawo sięgać do takich środków, by zatrzymać potencjalnego konkurenta. Raczej nie. Dutkiewicz bowiem ma prawo startować w wyborach jakich tylko chce, łącznie z konkursem Eurowizji. Argument, że samorządowcy powinni zajmować się wyłącznie swoimi miastami, brzmi w ustach polityków PO wyjątkowo nieszczerze. Bo w takim razie, co robi Hanna Gronkiewicz-Waltz w warszawskim ratuszu? I dlaczego Bogdan Zdrojewski, poprzedni prezydent Wrocławia, jest dziś ministrem?

Boje wokół Dutkiewicza będą sprawdzianem nie tylko prawdziwych intencji PO wobec samorządów. Pokaże nam także, w jakim kraju żyjemy: czy mają szanse przetrwać enklawy opozycyjności wobec rządu centralnego? Niezależnie od tego, kto będzie rządził.

Będzie to też test dla różnych koryfeuszy naszej krajowej debaty. Tych, którzy zachwycają się Dutkiewiczem, że taki mądry, piękny, samorządny i kompetentny. Tu akurat odczuwam obawę, że stłamszeniu Dutkiewicza będzie towarzyszył co najwyżej cieniutki pisk protestu. Tak pro forma. A prezydent Wrocławia zazna losu owego zająca, o którym pisał Książę Biskup Warmiński, że psy go wśród przyjaciół zjadły.