Dostaliśmy wszyscy w beret - to określenie wypowiedziane z goryczą przez Kwiatkowskiego najdosadniej oddaje sytuację pięciu osób nazwanych przez śledczych z sejmowej komisji ds. afery Rywina "grupą trzymającą władzę". Dla większości afera stała się życiową katastrofą, inni wyszli z niej mocno pokiereszowani.

Listy mocodawców Lwa Rywina, który próbował wyłudzić od Agory 17,5 miliona dolarów, nigdy nie udało się oficjalnie ustalić. Sąd Najwyższy uważał, że grupa rzeczywiście istniała, ale też nie był w stanie wskazać jej członków. Hipoteza o istnieniu GTW powstała na podstawie poszlak komisji Rywina. Nazwiska zostały wymienione w przyjętym przez Sejm raporcie komisji śledczej sporządzonej przez Zbigniewa Ziobrę.

Według tego raportu za korupcyjn propozycją Rywina skrywali się: Robert Kwiatkowski - ówczesny prezes TVP, Włodzimierz Czarzasty - sekretarz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, Leszek Miller - premier w czasie, gdy rozgrywała się afera, Lech Nikolski - szef gabinetu politycznego premiera, oraz Aleksandra Jakubowska - wówczas wiceminister kultury. Wszyscy oczywiście zaprzeczają przynależności do jakiejś grupy. Zgodnie twierdzą, że nigdy nie zachęcali Lwa Rywina do popełnienia przestępstwa.

Walczący Robert
Cała konstrukcja grupy trzymającej władzę to robota "Gazety Wyborczej" - mówi z goryczą Robert Kwiatkowski. Mimo upływu pięciu lat Kwiatkowski ciągle żyje aferą. Pod koniec 2004 r. wydał nawet książkę poświęconą tej sprawie: "Jaka piękna katastrofa". Ta książka to próba wybielenia się z oskarżeń o związki z aferą korupcyjną. Koronnym dowodem niewinności miało być przemówienie prokurator Katarzyny Kwiatkowskiej przed Sądem Okręgowym w Warszawie kończące pierwszy proces Rywina w kwietniu 2004 roku. Kwiatkowski cytuje jej słowa: "W świetle zebranego materiału brak jest jakichkolwiek dowodów, które pozwoliłyby na przypisanie Robertowi Kwiatkowskiemu udziału w grupie trzymającej władzę, która wysłała Rywina do Agory".






Reklama

Również strona internetowa, którą założył Robert Kwiatkowski, podporządkowana jest wyjaśnieniu jego roli, a ściślej jej braku w aferze Rywina. Kwiatkowski do dziś procesuje się z ludźmi, którzy publicznie zaliczyli go do GTW. Pierwszym, z którym już dwa lata temu wygrał proces, jest były wicemarszałek senatu Kazimierz Kutz. Po przegraniu procesu w drugiej instancji Kutz został zobowiązany do zamieszczenia przeprosin w prasie, ale do tej pory tego nie zrobił. Ale być może już niedługo Kwiatkowski doczeka się satysfakcji, bo jak mi powiedział, obecnie trwa tzw. egzekucja komornicza: - Ściągnie mu się pieniądze z konta i opłaci przeprosiny - mówi zadowolony.

Właśnie dobiega końca procesowanie się Kwiatkowskiego z szefem komisji śledczej Tomaszem Nałęczem. Dziś właśnie zeznawać ma ostatni świadek. Jest nim dawny podwładny Kwiatkowskiego Piotr Sławiński, były szef telewizyjnych "Wiadomości". Ma odeprzeć zarzut Tomasza Nałęcza, że dziennikarze telewizyjni byli szykanowani przez Kwiatkowskiego w trakcie prac komisji śledczej. Dowodem na to wedle Nałęcza miało być zmniejszenie liczby programów "Wiadomości" prowadzonych przez Jolantę Pieńkowskią.

Przypomnijmy, że 47-letni dziś Kwiatkowski jest synem płk. dra Stanisława Kwiatkowskiego, lewicowego publicysty, twórcy CBOS i doradcy Wojciecha Jaruzelskiego. Sam Robert Kwiatkowski już w połowie lat 80. będąc studentem, wstąpił do PZPR. Jednocześnie działał w ZSP - to tam poznał wielu dzisiejszych biznesowych i politycznych przyjaciół. Po 1989 roku oddalił się od świata polityki i poszedł do reklamy.

Powrócił, gdy przed lewicą otworzyły się szanse na sukces. Po wygranych przez Kwaśniewskiego wyborach prezydenckich w 1995 roku Kwiatkowski dzięki poparciu dawnego kolegi z ZSP, Marka Siwca, został członkiem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Stamtąd już była krótka droga do gabinetu prezesa telewizji publicznej. Kierował TVP przez dwie kadencje. Zyskał opinię sprawnego menedżera. Za jego rządów telewizja publiczna była oskarżana o to, że życzliwiej traktuje polityków SLD i PSL niż innych ugrupowań.

Zarzucano mu też przesadną komercjalizację TVP kosztem jej misji. Po wybuchu afery Rywina dwukrotnie zgłaszano wniosek o jego odwołanie, ale przewaga w radzie nadzorczej ludzi SLD uchroniła go od dymisji. Początkowo startował na kolejną kadencję prezesa TVP, ale ostatecznie pod presją ciągnącej się za nim afery Rywina wycofał się. Kwiatkowski podobnie jak pozostała czwórka niechętnie wraca do sprawy Rywina. Kpi sobie jedynie z raportu Nałęcza, mówiąc o nim, że jest pisany językiem romansu dla kucharek.

Zachęca też do wejścia na swoją stronę internetową, którą otwiera hasło: "Nie ma biednych narodów, są tylko słabo zorganizowane". Nie chciał ujawnić nazwy swej nowej firmy, nie ukrywa jednak, że nadal zajmuje się analizami rozwoju firm i doradztwem ekonomicznym. Afera Rywina przekreśliła plany jego wielkiej kariery politycznej. W ostatnich wyborach do parlamentu próbował bezskutecznie znaleźć miejsce na liście wyborczej z Podkarpacia, skąd pochodzi. Ale wciąż próbuje. W czasie ostatnich wyborów Stowarzyszenia Ordynacka został zastępcą przewodniczącego.

Zbój Madej

Szefem stowarzyszenia jest jego przyjaciel, również człowiek z listy GTW, Włodzimierz Czarzasty. Obydwaj wybrani zostali w maju tego roku. Stowarzyszenie zarejestrowane w 2000 roku liczy kilka tysięcy członków, w większości byłych działaczy ZSP. Do Ordynackiej należą m.in. Danuta Waniek, Marek Siwiec, Wiesław Kaczmarek i Ryszard Kalisz. Legitymację numer jeden ma Aleksander Kwaśniewski. Czarzasty od początku jego istnienia uchodził za szarą eminencję Stowarzyszenia.


Reklama

Niespodziewanie jego nazwisko stało się sensacją dnia w połowie marca tego roku, w związku z akcją antyterrorystów ścigających groźnego gangstera Michała Gruszczyńskiego, pseud. Grucha, zabójcę dwóch braci z Wołomina na przełomie lutego i marca tego roku. Policja dopadła i zabiła Gruszczyńskiego na ulicy, przy której mieszka Czarzasty oraz jego dorosłe dzieci. Antyterroryści zablokowali całą ulicę, a do jego mieszkania oraz do domów jego córki i syna wpadły dwie brygady funkcjonariuszy, każda po około dwadzieścia osób. Powalili wszystkich obecnych na podłogę. Jak twierdzi Czarzasty, przez cały czas obecności w mieszkaniu antyterroryści robiąc rewizję, przykładali jemu i żonie oraz dzieciom broń do głowy. Syna Bartosza w kajdankach przewieziono na policję, skąd po pół godziny został wypuszczony. Czarzasty zapowiedział, że będzie próbował wyjaśnić przed sądem, czy policja nie naruszyła prawa, ponieważ funkcjonariusze weszli doń bez nakazu prokuratorskiego.

Bez rozgłosu natomiast Włodzimierz Czarzasty w maju tego roku został szefem Ordynackiej. Pierwszy raz próbował w styczniu 2005 roku, ale wtedy przegrał z Markiem Siwcem w wyniku protestu części członków, którzy mówili, że po jego wyborze Ordynacka zacznie być kojarzona z aferą Rywina. Już jednak wtedy było wiadomo, że Marek Siwiec - europarlamentarzysta - będzie znakiem firmowym Ordynackiej, a jej faktycznym zarządcą Czarzasty, który ma opinię świetnego organizatora.

Tomasz Nałęcz miał powiedzieć wówczas: "Czarzasty tak się nadaje do odnawiania lewicy jak zbój Madej do prowadzenia ochronki do dzieci".

Wtajemniczeni twierdzą, że wysoka pozycja Czarzastego wynikała m.in. stąd, że już po ujawnieniu afery Rywina był częstym gościem w Pałacu Prezydenckim. Kwaśniewski zdawał sobie z tego sprawę, że nikt z jego sojuszników nie będzie tworzył struktur lewicowych z taką zapalczywością jak Czarzasty. To być może właśnie zdecydowało o wyborze Czarzastego na szefa Ordynackiej.

Z Czarzastym spotykam się na warszawskim Powiślu w wydawnictwie "Wilga", którego jest prezesem. O swoim wyborze na szefa Ordynackiej mówi: - Mamy pięć tysięcy ludzi w 19 ośrodkach akademickich. Gdyby doszło do jakiejś akcji politycznej, zawsze mogę liczyć na dwa tysiące członków. W ostatnich wyborach samorządowych udało nam się wprowadzić do władz lokalnych ponad 200 ludzi.

Zaledwie o rok starszy od Kwiatkowskiego Czarzasty ma podobny do swego przyjaciela rodowód. Jego ojciec, Zygmunt Czarzasty, z zawodu prokurator, był wieloletnim działaczem PZPR wspinającym się po stopniach kariery partyjnej poprzez najwyższe funkcje wojewódzkie aż do sekretarza Komitetu Centralnego partii. W 1989 roku został wyznaczony na szefa akcji wyborczej PZPR w pamiętnych czerwcowych wyborach do Sejmu i Senatu. Został zapamiętany dzięki temu, że wbrew oczywistym sygnałom o możliwej klęsce wyborczej kandydatów z list partyjnych, jego jedynym zmartwieniem było to, aby zwycięstwo PZPR nie było zbyt przygniatające.

Włodzimierz studiował stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 80. był wiceprzewodniczącym ZSP, do 1990 roku członkiem PZPR, potem związany z SLD. Z ramienia tej partii w 1997 roku kandydował bez powodzenia do Sejmu. Uznawano go za głównego doradcę medialnego prezydenta Kwaśniewskiego. To z jego puli w maju 1996 roku został powołany na 6-letnią kadencję członka KRRiT, gdzie przez blisko cztery lata pełnił funkcję sekretarza. Rolę tę wykorzystywał jednak do dominowania w Radzie, co uwidoczniło się w pracach nad nowelizacją ustawy o radiofonii i telewizji, zarzewiu afery Rywina.

Choć dziś Czarzasty będzie występował tylko jako świadek w procesie Aleksandry Jakubowskiej dotyczącym samowolnej zmiany w tekście ustawy ("lub czasopisma"), lecz cieniem nad tym fałszerstwem kładzie się aktywność wpływowego wówczas sekretarza Rady.

Czarzasty jako jedyny z całej piątki GTW jest całkowicie niezależny finansowo. Swoje udziały w dochodowym wydawnictwie Muza SA przepisał na żonę, jej też przekazał prezesowanie i dyrektorowanie firmie. Nieco ponad dwa lata temu zaczął robić interesy w hotelarstwie, nieznanej sobie przedtem branży. Dogląda przez dwa - trzy dni w tygodniu czterogwiazdkowego hotelu "Mościcki" w Spale oraz motelu "U pirata" w pobliżu Węgorzewa na Mazurach. No i kieruje "Wilgą", jednym z najprężniejszych wydawnictw dziecięcych w Polsce.

Czarzastego jednak wciąż pcha do polityki. W ostatnich wyborach do parlamentu starał się o umieszczenie go na pierwszym miejscu na listach wyborczych SLD w Olsztynie. Najwyraźniej jednak odium rywinowskie było jeszcze tak silne, że Rada Krajowa Sojuszu nie chciała o tym słyszeć. Czy jednak jest coś w stanie zrazić Czarzastego? Wszak jeszcze wiosną tego roku zapowiedał, że będzie próbował współnie z Józefem Oleksym objąć kierownictwo mazowieckiego SLD. I kto wie, czy by się to nie udało, gdyby nie słynna biesiada Oleksego z Aleksandrem Gudzowatym.

Teraz - jak ujawnił nam jeden z najbardziej znanych polityków Sojuszu - Czarzasty zaczyna powoli mościć sobie gniazdko w warszawskiej organizacji SLD. Z każdym tygodniem jego wpływy i znaczenie rosną. Czarzasty jest w zarządzie SLD w Śródmieściu w Warszawie. Podkreśla, że to największe koło w Polsce, liczące 1200 członków. - To jest więcej niż np. liczy cały Okręg Świętokrzyski SLD - przechwala się. Znając jego pracowitość i zdolność do rozpychania się, to może być dobry punkt startu do wyższego lotu.

Cichy doradca
Trudno się będzie za to podnieść do nowego lotu skompromitowanemu w aferze Rywina Lechowi Nikolskiemu, byłemu szefowi gabinetu politycznego premiera Leszka Millera. Z wielkiego ministerialnego gabinetu w kancelarii premiera musiał przenieść się do maleńkiego pokoiku w siedzibie SLD na warszawskim Rozbracie. Dzieli w nim miejsce wraz z innym - do niedawna wybitnym - działaczem SLD Krzysztofem Janikiem. Nikolski całymi dniami opracowuje analizy o sytuacji politycznej w kraju. Przygotowuje też zręby strategii dla swojej partii. To z myślą o nim po katastrofalnych dla SLD ostatnich wyborach parlamentalnych, kiedy został bez środków do życia, w grudniu 2005 roku zarząd krajowy stworzył nową komórkę: Ośrodek Badań Społecznych.


Jego kierownictwo objął właśnie Nikolski. Pomocną rękę wyciągnął do niego Wojciech Olejniczak. Znający dobrze realia na Rozbrat mówią jednak, że posadę Nikolski zawdzięcza starej przyjaźni ze skarbnikiem Sojuszu Edwardem Kuczerą. Jedno jest pewne, że bez zgody Kuczery nie znalazłyby się pieniądze dla Nikolskiego w wysokości około 6 tysięcy. Ale jak mają się te pieniądze do ministerialnych poborów, diet i dodatków - aż serce ściska. W Ośrodku zatrudniony jest też Janik.

Nie będę z panem rozmawiał, bo pan najchętniej widziałby mnie w areszcie albo na ławie oskarżonych skutego kajdankami - mówi niedawna gwiazda rządów Millera. - O czym miałbym z panem rozmawiać? O życiu? Niech pan pozwoli, że do rozmów o życiu będę sam wybierał partnerów, a o sprawie Rywina nie będę z panem mówił - odłożył słuchawkę. Wojciech Olejniczak uznaje badania, analizy i prognozy opracowywane przez Nikolskiego za przydatne dla partii. Część obecnych parlamentarzystów lewicy traktuje jednak Ośrodek z przymrużeniem oka. Mówią, że to "ciepła synekurka" dla Nikolskiego. Zarazem żalą się, że tkwi on jeszcze w dawnej epoce i tak naprawdę hamuje Olejniczaka. Sam przewodniczący SLD nie dostrzega takich zagrożeń.

Lech Nikolski, rocznik 1955, jest politykiem - rzec można - od zawsze. Już w czasie studiów historycznych na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie związał się ze Związkiem Socjalistycznym Młodzieży Polskiej. Wkrótce po studiach, które skończył w 1978 roku, rozpoczął pracę etatową w organizacjach politycznych. Najpierw jako przewodniczący zarządu wojewódzkiego ZSMP w Białej Podlaskiej, skąd 1985 roku przeniósł się do Komitetu Wojewódzkiego PZPR w tym samym mieście. Po rozwiązaniu PZPR w styczniu 1990 roku wstąpił do SdRP i po dwóch latach został członkiem Centralnego Komitetu Wykonawczego tej partii.

Przez lata pełnił funkcję szarej eminencji kolejnych liderów lewicy, poruszając się jak cień po korytarzach i pokojach serca SLD na Rozbrat. Już wtedy dał się poznać jako analityk i doradca czołowych polityków. Jego gwiazda w pełni rozbłysła za czasów rządu Millera, w którego oczach znalazł uznanie dla swojej pracowitości i oddania partii. Przed aferą Rywina Lech Nikolski ośmieszył się w sprawie polskiego Las Vegas. Otóż były sekretarz ambasady PRL w Moskwie i attache handlowy w Tiranie oraz turecki biznesmen Vahapa Toya zapowiadali, że w okolicach Białej Podlaskiej, pośród tamtejszych lasów, pustkowi i bezdroży za sześć milionów dolarów wybudują międzynarodowy port lotniczy. Obok powstanie wielkie centrum. W jego skład wejdą: uniwersytecki kampus, hotel, kasyna i tor Formuły 1 (choć nikt jeszcze wtedy nie wiedział, że rośnie nam Kubica).

Tej olśniewającej wizji dał się uwieść Nikolski, który gdzie mógł promował podlaskie Las Vegas. W końcu turecki biznesmen nie wybudował nic. W Polsce pozostawił po sobie niespełnione oczekiwania i olbrzymie długi. Nie wiemy, czy z wizytą Rywina w Agorze Nikolski wiązał też jakieś nadzieje. Faktem jest, że to na jego psychice najbardziej odbiła się afera Rywina. On ją przeżył najmocniej.

Przez wiele miesięcy zniknął ze sceny politycznej.
Miał jednak nieco szczęścia. Kiedy w maju 2004 r. w miejsce gabinetu Millera powstał rząd Belki, nowy premier jako jedynemu z całej piątki pozwolił przezimować na marginalnej, ale odpowiednio płatnej posadzie pełnomocnika rządu do spraw narodowego planu rozwoju. Zaskoczył wszystkich, gdy latem 2005 r., ogłosił, że nie wystartuje w zbliżających się wyborach parlamentarnych. Jednak jego głos przestał się liczyć. Bo oto Nikolski zwrócił się jednocześnie do Rady Krajowej SLD z prośbą o umieszczenie na liście wyborczej w jego miejsce młodego radnego Sojuszu z Białej Podlaskiej Marcina Kochna. Kierownictwo Sojuszu podobno nawet nie rozpatrywało tej propozycji.

Kiedy w listopadzie 2004 r. Ministerstwo Sprawiedliwości zleciło białostockiej prokuraturze zbadanie, jaki był rzeczywisty przebieg prac nad ustawą o radiofonii i telewizji, które nadzorował z ramienia kancelarii premiera Nikolski, z własnej inicjatywy złożył on w tamtejszej prokuraturze zawiadomienie, że został niesłusznie wymieniony w przyjętym przez Sejm raporcie Zbigniewa Ziobro jako członek "grupy trzymającej władzę" i domagał się wyjaśnienia. To pewnie spowodowało, że był pierwszym z przesłuchanych w tej sprawie. Ludzie często przebywający na Rozbrat mówią, że w ciągu ostatnich dwóch - trzech lat nie usłyszeli od niego słowa "afera" i nazwiska Rywin. Z każdym dniem staje się coraz większym samotnikiem, dodają. Pojawił się jedynie ostatniego dnia kwietnia na Śląsku, na pogrzebie tragicznie zmarłej Barbary Blidy.

Wielki Elektronik
Leszka Millera również widziano na tym pogrzebie. Po kilku latach politycznej zapaści znowu go wszędzie widać i słychać. Nie zawsze z własnej woli. Musi jeździć na procesy w sprawie GTW, czeka go zeznanie przed sejmową komisją śledczą na temat prywatyzacji. Jego kandydaturę do przesłuchania przez komisję "zgłosił" Józef Oleksy we wspomnianej już wcześniej rozmowie z Aleksandrem Gudzowatym. Oleksy zapewniał m.in. Gudzowatego, że on by mu wszystko załatwił, gdyby tylko biznesmen chciał trzymać sztamę z nim zamiast z Millerem i Kwaśniewskim.


Nieprzymuszony natomiast zjawił się wiosną tego roku na łódzkiej konwencji SLD, gdzie, jak doniosły miejscowe media, "z wielką uwagą słuchano dawno w Łodzi niewidzianego Leszka Millera, byłego premiera i szefa SLD, a cały czas szeregowego członka łódzkich struktur SLD". Zdaje się, relacjonujący to wydarzenie dziennikarz zapomniał, że pod koniec sprawowania urzędu, gabinet Millera miał najniższy poziom poparcia społecznego ze wszystkich rządów po 1989 roku.

Poparcie łódzkiego oddziału SLD w 2005 r. nie przekonało władz centralnych żeby wpisać Millera na listę wyborczą do Sejmu.

Dostał propozycję startu do Senatu, ale ją odrzucił. Po wyborach zmienił się w ostrego publicystę, głównie dla tygodnika "Wprost", gdzie obok komentarzy bieżącej polityki przedstawia liberalne koncepcje gospodarcze. Od roku jest też szefem rady programowej "Trybuny". W siedzibie partii na Rozbrat zachował swój dawny gabinet. SLD płaci Millerowi comiesięczne składki na ZUS, ale zarabianie na życie zostawiło już w jego rękach.

Z Millerem umawiamy się na spotkanie w restauracji "Stajnia" na Ursynowie. Kiedy wszedłem do knajpki od ponad godziny przy dużym stole debatował w towarzystwie około dziesięciu osób. - Buduję w SLD swoją platformę socjal-liberalną - wytłumaczył. - Nie mogę znieść, że SLD specjalizuje się w dzieleniu dochodu narodowego, a nie jego tworzeniu. Właśnie rozmawiałem z grupą swoich ekspertów ekonomicznych, którzy przygotowują projekt likwidacji barier przedsiębiorczości - wyjaśnił mi, gdy skończył tamto spotkanie.

- A z czego pan żyje? - zapytałem.
- Z tego, co napiszę, z wygłaszanych wykładów. Doradzam też na Rozbrat.
- I myśli pan, że pana powrót do polityki jest możliwy?
- Trzeba próbować - odparł z przekonaniem.


Gdy przypominam mu o sprawie Rywina, nie kryje, że to właśnie ta afera przesądziła o upadku jego rządu. Ale co gorsza - dodaje - o rozbiciu i pognębieniu SLD. Największe pretensje ma do Marka Borowskiego nie tylko za rozbijacką robotę i utworzenie własnego ugrupowania. - Gdyby nie Borowski, nigdy by nie została utworzona komisja śledcza i sprawa Rywina zostałaby zduszona w zarodku. Wystarczyło zrobić tak, jak teraz PiS ze sprawą Blidy - tłumaczy. - Powiedzieć, że sprawę prowadzi prokuratura i zanim nie zakończy śledztwa, nie ma potrzeby powoływania specjalnej komisji. Ale Marek Borowski zaparł się i powiedział, że jak nie będzie komisji, to on nie będzie mógł być w SLD - ujawnił. Nie mógł się przeciwstawić Borowskiemu, bo ten mógłby powiedzieć: "Nie chcesz komisji, bo jesteś umoczony".

Kiedy pytam go żartobliwie, jak gorące kontakty utrzymuje z innymi osobami z listy GTW, rozmowa przybiera poważniejszy ton. Miller mówi, że spotyka się jedynie regularnie z Aleksandrą Jakubowską. Raz do roku 4 grudnia. - Wie pan, dlaczego 4 grudnia? - pyta. Robię wielkie oczy, a mój rozmówca przypomina, że tego dnia 2003 r. miała miejsce katastrofa lotnicza rządowego śmigłowca Mi-8 pod Warszawą. - Cudem uniknęliśmy śmierci. Dlatego teraz wszyscy, którzy lecieli tym helikopterem, spotykają się w rocznicę wypadku.

Lwica lewicy
Najbardziej dramatycznie potoczyły się losy Aleksandry Jakubowskiej. Olśniewająca kariera, jaką zaczęła robić na początku naszego wieku, skończyła się bezpowrotnie. Sprawa Rywina była początkiem jej upadku. Kolejny, chyba jeszcze boleśniejszy cios spotkał ją w związku z aferą ubezpieczeniową w Opolu.

To powinna być aresztowana Jakubowska! - krzyczał opolski baron SLD Jerzy Szteliga wyprowadzany z sądu za sprawę łapówkarską. Już kilka dni potem jego żądanie zmaterializowało się. W październiku 2006 r., w jej domu w Podkowie Leśnej pod Warszawą zjawili się funkcjonariusze CBŚ i w kajdankach przewieźli ją do opolskiej prokuratury, gdzie postawiono jej zarzut przyjęcia łącznie ponad pół miliona złotych łapówek od osób związanych z elektrownią "Opole".




Jest absolwentką filologii polskiej na UW, którą skończyła w 1977 r. Pracowała w warszawskiej prasie. W 1980 r. wstąpiła do PZPR. Na przełomie lat 80. i 90. była dziennikarką telewizyjną, by znowu wrócić do prasy. W połowie lat 90. zdecydowała się na karierę polityczną, przyjmując stanowisko rzecznika rządu. Od 1997 r. przez dwie kadencje reprezentowała w Sejmie okręg opolski. W październiku 2001 r. została wiceministrem kultury w rządzie Millera, a po ujawnieniu afery Rywina w styczniu 2003 r. mianowano ją szefem gabinetu politycznego Millera.

Dziś Jakubowska boryka się z dwiema sprawami jednocześnie. Rozpoczętym w kwietniu tego roku procesie związanym z aferą Rywina w sprawie "przekroczenia przez Jakubowską uprawnień przez bezprawne dokonanie w marcu 2002 r. zmian w projekcie ustawy medialnej", co wbrew stanowisku Rady Ministrów uniemożliwiało prywatyzację programu trzeciego TVP. Wisi też nad nią akt oskarżenia w sprawie afery łapówkarskiej w Opolu. W toczącym się od kwietnia procesie zwanym w skrócie sprawą "lub czasopisma" Jakubowska odmówiła składania zeznań. Sąd odczytuje jej zeznania ze śledztwa. Ani ona, ani inne osoby objęte aktem oskarżenia nie przyznają się do winy. Każdemu z nich grozi do 5 lat więzienia.

Prawdziwe nieszczęście zaczęło się w grudniu 2004 r., kiedy Sąd Rejonowy w Opolu aresztował jej męża Macieja oraz jej siostrę i siostrzenicę. Zaraz potem obydwie przyznały się, że przekazywały jej mężowi łapówki od firmy brokerskiej, która pośredniczyła w ubezpieczaniu miejscowych elektrowni. Maciej Jakubowski wyszedł z aresztu po pół roku za kaucją 200 tysięcy złotych. W tamtym czasie wszyscy jej znajomi odwrócili się od niej i nikt nie pomógł, w zebraniu wymaganej kwoty. Nawet banki odmawiały kredytu. W końcu udało jej się skłonić do pomocy finansowej rodzinę. Ale dla jej samopoczucia, jak mówiła bliskim, ważniejsze od pieniędzy było psychiczne wsparcie. Nikt z jeszcze niedawno bliskich polityków nawet nie zadzwonił, by zapytać, jak sobie radzi.

W grudniu 2004 r., uprzedzając decyzję władz SLD, sama odeszła z partii. Przestała ją interesować polityka, coś, czym przedtem żyła. I pewnie zaczęła zaglądać do kieliszka, bo w lipcu 2006 r. potrąciła autem w Podkowie Leśnej 64-letniego rowerzystę. Jak podała policja, miała około promila alkoholu we krwi. Sprawa skończyła się dla Jakubowskiej dość szczęśliwie, bo to rowerzysta wymusił pierwszeństwo przejazdu. Dlatego została skazana tylko na grzywnę. Kilka miesięcy później znalazła się w areszcie, ale wyszła po niecałym miesiącu za identyczną kaucją, jaką dwa lata wcześniej wpłaciła za męża. Musi się jednak regularnie meldować na policji, ma zakaz opuszczania kraju i zabrano jej paszport.

Jeden z jej bliskich dawnych współpracowników mówi, że to, co Jakubowska robiła w Opolu, jest dla niego absolutnym szokiem. Nie rozumie, zwłaszcza że obydwoje z mężem zarabiali całkiem niezłe pieniądze. A nie chce mu się wierzyć, żeby łapówki szły na kampanię wyborczą. W opinii innego, kiedy Jakubowska przyszła do polityki, wiązano z nią ogromne nadzieje. Później dopiero wyszło na jaw, że nie ma żadnego przygotowania do działalności politycznej. Jest przekonany, że tych pieniędzy nie wzięła dla siebie, ale kiedy pytam, dla kogo, nie potrafi powiedzieć.

Mimo sygnałów od jej bliskich znajomych, że nie chce rozmawiać z dziennikarzami, podjąłem próbę i pojechałem do jej domu. Pod furtką rozległej, zadbanej posesji przywitał mnie ostry szczek groźnego owczarka niemieckiego. Instynktownie zrobiłem krok do tyłu, choć przedzielały nas metalowe pręty. Prze długi czas nikt się nie pojawiał. Po jakimś czasie wyszła do mnie przemiła starsza pani. Jak się okazało, teściowa Aleksandry Jakubowskiej, i potwierdziła, że jej synowa unika mediów.
- Wie pan, okazało się, że Ola ma bardzo lekkie pióro i właśnie kończy książkę.
- O aferze Rywina? - zapytałem.
- Nie, no pan żartuje. To będzie książka obyczajowa, psychologiczna, trochę o miłości. Ma wyjść we wrześniu. Już nawet chcą z niej kręcić film.