Narodowe Centrum Kryptologii najpierw wymyślił, a teraz tworzy generał Krzysztof Bondaryk, który wcześniej kierował Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Imponujące, że wystarczył mu niepełny rok, aby z pozycji "pełnomocnika Ministra Obrony Narodowej" osiągnąć sukces. Zdobył 120 milionów z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju na swój, autorski, projekt.

O skali sukcesu świadczy proste porównanie: 120 milionów to więcej, niż wynosi roczny budżet Centralnego Biura Antykorupcyjnego a niemal tyle samo, ile mają do dyspozycji szefowie dwóch wojskowych służb specjalnych.

Reklama

Sam Bondaryk za swoje główne zadanie uznaje reanimację polskiej kryptologii, która ma przynieść budowę własnych urządzeń i algorytmów szyfrujących. Ale to tylko niewielka część zadań, które postawił przed sobą ambitny generał. Internetowy portal niebezpiecznik.pl właśnie opisał inny projekt, na który kolejne 6 milionów przeznaczy Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Za te pieniądze ma powstać "robak" czyli program, który będzie mógł infekować komputery, przejmując nad nimi kontrolę, a także je szpiegując. Odbiorcą ma być armia - czyli najpewniej - Narodowe Centrum Kryptologii.

Analizując ten przykład, można dojść do kilku innych wniosków. Po pierwsze: Bondaryka i jego NCK nie ogranicza kwota 120 milionów. Korzystając z tego, że Unia Europejska stawia na innowacyjność gospodarki i kwestie bezpieczeństwa, może on kreować kolejne projekty. Zgodnie z logiką funduszy projekty muszą powstawać we współpracy z biznesem i światem nauki. Czyli Narodowe Centrum Kryptologii będzie przedsięwzięciem "publiczno-prywatnym", w tworzeniu którego wezmą udział polskie uczelnie a także firmy informatyczne. Niemal dokładnie w ten sam sposób działa zniesławiona ostatnio amerykańska NSA. Edward Snowden, który ujawnił światu skalę inwigilacji, nie był bezpośrednio zatrudniony w służbach. Pracował dla jednej z firm, która wykonywała zadania zlecane i finansowane przez NSA. Bo już dawno ogromną część zadań z sektora bezpieczeństwa nasi sojusznicy "outsourcowali" rynkowi.

Jednak nie to mnie najbardziej niepokoi w zamierzeniach generała Bondaryka, które wyraźnie wspiera prezydent Bronisław Komorowski. Bo najpewniej nie ma innego wyjścia i armia musi potrafić strzec swych sekretów a także uczyć się prowadzić wojnę - tak zaczepną, jak obronną - w cyberprzestrzeni. Niepokoi, że nowa i tak potężna służba specjalna powstaje kompletnie bez udziału i świadomości parlamentu. Wiedzy nie mają ani posłowie z komisji do służb specjalnych, ani ci z komisji obrony narodowej. Tymczasem każda z poprzednich służb rodziła się właśnie w Sejmie, poprzez prace nad ustawą i później głosowanie. Ten "demokratyczny" etap generał Bondaryk po prostu ominął.