13 grudnia 1981 r. więzienia zapełniają się działaczami opozycji. Na ulicach czołgi, nie działają telefony i poczta, w sklepach puste półki, nie ma benzyny. W telewizji gen. Wojciech Jaruzelski złowieszczym głosem obwieszcza wprowadzenie stanu wojennego. Od 22 do 6 obowiązuje godzina milicyjna. Na każdym rogu patrole milicji. Przy koksownikach ogrzewają się żołnierze Ludowego Wojska Polskiego. Te obrazy sprzed 25 lat tkwią jak drzazga pod paznokciem w pamięci milionów Polaków.

Podczas wojny polsko-jaruzelskiej, jak szybko zaczęto nazywać stan wojenny, tylko garstka partyjnych dygnitarzy czuła się swobodnie. To członkowie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, autorzy stanu wojennego, z generałem Wojciechem Jaruzelskim na czele. Wówczas żyli w dostatku. Jak jest dzisiaj? Niewiele się zmieniło. O takim życiu, jakie wiodą generałowie Jaruzelski, Kiszczak i Siwicki, mogłaby pomarzyć większość obecnych emerytów.

Reklama

Znienawidzony w dniach stanu wojennego Jaruzelski mieszka w wartym 2,5 miliona zł, około 350-metrowym domu na warszawskim Mokotowie. Co miesiąc dostaje 6 tys. zł emerytury i 10 tys. na utrzymanie biura. Przysługuje mu dożywotnia ochrona funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu, którzy wożą generała służbową limuzyną. A przecież to on 13 grudnia 1981 r. w swoich rękach skupił całą władzę. Pełnił funkcję premiera, ministra obrony narodowej i I sekretarza KC PZPR. Jedną decyzją wyprowadził na ulice 70 tys. żołnierzy i 30 tys. milicjantów. Za kraty ośrodków internowania trafiło niemal 10 tys. działaczy opozycji. Śmierć poniosło ponad 90 osób.

W nocy z 12 na 13 grudnia Jaruzelski zdeptał nawet peerelowską konstytucję. Wprowadził stan wojenny, nie zważając na jej postanowienia. Utworzył juntę wojskową o zwodniczej nazwie Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Nawet dzisiaj Jaruzelski przekonuje, że wprowadził stan wojenny, aby ratować kraj przed zbrojną interwencją Moskwy. Nie brakuje jednak dowodów, że to nieprawda. Jaruzelski do tej pory nie odpowiedział za swe czyny. Dopiero w marcu tego roku Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu oskarżyła go o zbrodnie komunistyczne.

Powodów do narzekania nie mają także pozostali autorzy stanu wojennego. Ówczesny szef MSW gen. Czesław Kiszczak mieszka w wartej 2 mln zł willi z ogrodem na warszawskim Mokotowie. Gdy stolica mu się znudzi, wyjeżdża do swojego domku letniskowego na Mazurach. Co miesiąc dostaje 5 tys. zł emerytury. Za książkę o sobie kupił toyotę.



W stanie wojennym Kiszczak był prawą ręką gen. Jaruzelskiego. W 1981 r. jako minister spraw wewnętrznych kierował całym aparatem przemocy: milicją i cywilną bezpieką. To on tworzył plany wprowadzenia stanu wojennego. Wydawał rozkazy, których konsekwencją był rozlew krwi. Jest oskarżony o spowodowanie masakry strajkujących górników w katowickiej kopalni "Wujek". 16 grudnia 1981 r. zomowcy zastrzelili tam 9 górników i ciężko ranili 21. Mimo upływu 25 lat nie został dotąd skazany.

W dostatku żyje też były wiceminister obrony gen. Florian Siwicki. Jego mieszkanie w 200-metrowym bliźniaku na warszawskim Ursynowie warte jest milion złotych. W garażu stoi daewoo lanos. Na konto generała co miesiąc wpływa 6,5 tys. zł. emerytury. Czy takie przywileje należą się człowiekowi, który obmyślił szczegółowy plan wprowadzenia stanu wojennego? - pyta "Fakt". Wojskowe doświadczenie Siwicki zbierał podczas interwencji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 r. Dowodził armią 20 tys. żołnierzy, 471 czołgami i 542 transporterami opancerzonymi. Z Jaruzelskim łączyła go wieloletnia przyjaźń. W marcu 2006 Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN oskarżyła go o popełnienie zbrodni komunistycznej. Nie został dotąd skazany.