W drugim sezonie brytyjskiego serialu „House of Cards” premierowi Francisowi Urquhartowi wyrasta przeciwnik. Na tron wstępuje młody król, który chce większego wpływu na krajową politykę. Monarcha przede wszystkim krytykuje politykę socjalną konserwatywnego gabinetu, a właściwie jej brak. Objeżdża nawet autokarem osiedla komunalne, aby zwrócić uwagę kraju na problemy zamieszkujących je społeczności.
Między fikcyjną sytuacją z brytyjskiej produkcji (na niej wzorowany jest amerykański serial) a powyborczą rzeczywistością w Polsce można znaleźć wiele analogii. I tu, i tam głową państwa został obiecujący zmianę człowiek grający kartą młodości, świeżości i zmiany. Zarówno na Wyspach, jak i w Polsce przyzwyczailiśmy się do pewnego stylu sprawowania urzędu przez głowy państwa – w opozycji do bieżącej polityki (uwzględniając oczywiste różnice). Nad Tamizą i nad Wisłą ten zdystansowany styl cieszy się aprobatą większości. Co nie znaczy, że styl inny, bardziej zaangażowany, nie jest możliwy. Nikt po prostu dotychczas go nie wypróbował.
1. Prezydentura otwarta
Andrzej Duda naobiecywał w kampanii tak wiele, że chcąc spełnić choć część przyrzeczeń, nie może ograniczyć się do roli strażnika żyrandola.
Urząd prezydent jest wyposażony w narzędzia, które umożliwiają mu wpływ na bieżącą politykę. Ma w tym roku do dyspozycji 167 mln zł (minus 30 mln zł na Narodowy Fundusz Rewaloryzacji Zabytków Krakowa). Konstytucja wyposaża go w instytucję weta i inicjatywy ustawodawczej, ma też możliwość nominacji. Ale przede wszystkim stawia go na najbardziej eksponowane miejsce w kraju.
Scenariusz pozytywny: prezydentura współczująca
Już w tej chwili lokatorzy pałacu wykorzystują urząd głowy państwa do działań, na które pozwala im silny mandat społeczny. – Prezydent winien być głównym koordynatorem polityki historycznej. To może być jego ważna rola, to jednoczenie w takim działaniu instytucji państwowych, takich jak IPN, organizacji społecznych czy szkoły – mówi prof. Antoni Dudek. Przykładów nie brakuje: Bronisław Komorowski organizuje marsze w Święto Niepodległości, by obchodów nie zmonopolizowały środowiska prawicowe. Z kolei Aleksander Kwaśniewski przeciął dyskusje o odpowiedzialności Polaków za pogromy Żydów, mówiąc w Jedwabnem „przepraszam”.
Prezydent już teraz pełni funkcję swojego rodzaju głosu refleksji padającego z boku sceny politycznej. Niewykluczona jest jednak taka formuła sprawowania urzędu, w której prezydent zabiera głos częściej i nie tylko w sferach wymagających „zgody narodowej”. W ten sposób u Komorowskiego funkcjonowało Forum Debaty Publicznej. Nic nie stoi na przeszkodzie, by prezydent pomagał przebić się w debacie publicznej głosom na co dzień pomijanych stron. Innymi słowy, by wykorzystując mandat, stał się rzecznikiem grup niemających politycznej reprezentacji.
Tu znów ujawnia się analogia między Polską AD 2015 a wyprodukowaną przez BBC fikcją: tam także monarcha postanowił przełamać konwencję i schemat. Ale robił to dla poprawy jakości życia publicznego, a nie dla własnego politycznego zysku (w końcu nie musiał martwić się o reelekcję).
Scenariusz negatywny: prezydentura zamknięta lub zbyt otwarta
Jeśli Duda poważnie traktował hasło zmiany, z punktu widzenia wielu jego wyborców porażką będzie wejście w koleiny wyżłobione przez poprzedników. W końcu oddali głos na kandydata PiS nie po to, aby dostać to samo. Tylko na coś radykalnie innego.
Tym czymś radykalnie innym może być również opozycja względem obozu władzy. W tym sensie najważniejszym punktem na początku kadencji nowej głowy państwa będą jesienne wybory parlamentarne, bo to od ich wyniku zależy, z kim Duda już późną jesienią będzie współpracował. Jeśli po wyborach u władzy znajdzie się konstelacja pod przywództwem PO, prezydent może zafundować im ciężką kohabitację. Z kolei dowolny wariant uwzględniający PiS zakłada, że parlament powie w którymś momencie prezydentowi „sprawdzam”. Pytanie brzmi, na ile Duda, w przeszłości działacz Unii Wolności, jest w stanie zaakceptować bezkrytycznie wszystkie pomysły swojego ugrupowania.
2. Polityk bez bagażu
Kandydat PiS jest najmniej doświadczonym politykiem obejmującym urząd prezydenta. Choć Aleksander Kwaśniewski był młodszy niż Duda w momencie wygrania wyborów w 1995 r., to jako komunistycznych aparatczyk, minister, szef partii i klubu parlamentarnego miał już potężne polityczne doświadczenie. Duda wcześniej dwa razy był podsekretarzem stanu w resorcie sprawiedliwości i Kancelarii Prezydenta oraz posłem i europosłem.
Ten brak politycznego bagażu w kampanii okazał się atutem. – Trudno go było zaatakować. Wyobraźmy sobie dwa billboardy: Komorowskiego i Dudy. I co na nich napisaliby ich przeciwnicy nocą. Na Komorowskim: WSI, szogun, bul, a na Dudzie najwyżej: 2 lata za in vitro. Poza tym nic – mówi jeden ze sztabowców PO. Teraz ten atut może się okazać obciążeniem. – Duda został rzucony na bardzo głęboką wodę. Możliwe są dwa scenariusze, że pójdzie na dno lub w ciągu kilku miesięcy nauczy się doskonale pływać – podkreśla prof. politolog Antoni Dudek.
Scenariusz pozytywny: doświadczenie bez rutyny
Duda na pewno ma szansę jak żaden z jego poprzedników zrobić z niewielkiego partyjnego stażu i politycznego doświadczenia atut. – Może pokazać, że tym odróżnia się od poprzedników – podkreśla politolog Rafał Chwedoruk. W ten sposób zachowywał się Barack Obama, akcentując nową jakość, naturalność i bezpośredniość. Na krajowym podwórku w podobny sposób zachowywała się PO u swoich początków, akcentując obywatelskość i separując się od partyjności.
Prezydent elekt pierwszy krok już zrobił, bo tuż po ogłoszeniu wyniku wyborów zrezygnował z członkostwa w PiS. Zdobył się na taki gest znacznie wcześniej niż każdy z jego poprzedników – Lech Kaczyński zrezygnował z członkostwa w partii pół roku po zaprzysiężeniu, Bronisław Komorowski tuż przed objęciem urzędu.
Taki gest nie oznacza odcięcia się od politycznego zaplecza. Ale to rodzaj zapewnienia sobie pewnej niezależności. Można powiedzieć, że w sposób symboliczny bezpośrednie związki Dudy z PiS przecięło dodatkowe 3 mln wyborców, którzy oddali na niego głos w drugiej turze. Taką rolę definiował w wywiadzie, którego udzielił nam przed drugą turą. – Prezydent jest wybrany przez naród i przede wszystkim ma służyć społeczeństwu. Będę zatrzymywał wszelkie działania, które uznam za aspołeczne, które szkodzą polskiemu społeczeństwu, są sprzeczne z jego wolą, choćby nie wiem, jaki rząd chciał to zrobić. Prezydent nie jest prezydentem partii, jest prezydentem narodu – mówił.
Budowa niezależnej pozycji zależy też od tego, jak nowy prezydent zbuduje swoje zaplecze. – Czy w otoczeniu będą dominowali ludzie z PiS? Czy też znajdą się koło niego osoby spoza macierzystej partii? Ci ostatni mogą wykazywać się w działaniach dla prezydenta bardzo korzystnych, otwierających go na inne środowiska i problemy – podkreśla Dudek. Kluczowe mogą się okazać nominacje ministrów czy doradców dotyczące dwóch sfer, w których prezydent ma największe kompetencje – spraw zagranicznych i obronności – a w których ma najmniejsze doświadczenie.
Ale zdaniem Dudka ważne będą także osoby odpowiedzialne za kulturę czy bezpieczeństwo wewnętrzne. – To dobra okazja, by pokazać nowy otwarty sposób powoływania zaplecza, np. merytorycznego, i docenić jednocześnie w tych nominacjach młodsze pokolenie – podkreśla Chwedoruk. Czyli prezydent powinien zbudować kancelarię, która zadziała jak makijażystka, czyli pozwoli mu ukryć wady i wydobyć zalety, dopóki nie nabierze doświadczenia. Z tego punktu widzenia znów kluczowe są jesienne wybory: mogą po nich powstać różne koalicyjne konfiguracje, a to przecież do głowy państwa należy polityczna inicjatywa wskazania kandydata na premiera.
Scenariusz negatywny: Marcinkiewicz w pałacu
Przeciwieństwem takiego scenariusza jest prezydentura, która spala. Duda wygrał w niespodziewany sposób, jego brak doświadczenia może mu ciążyć. Piętą achillesową mogą być kwestie międzynarodowe. – Prezydentowi wywodzącemu się z PiS w przestrzeni międzynarodowej będzie trudniej. Bo partia ta nie należy do żadnej z głównych międzynarodówek politycznych, a przecież pozakrajowe kariery polityków PO są efektem tego, że ich partia należy do EPP. Poza tym Duda szedł z hasłem większej asertywności w polityce zagranicznej – podkreśla Chwedoruk.
Takie trudności mogą prowadzić do izolacji prezydenta, a podobny scenariusz może rozegrać się na scenie krajowej. Jeśli pierwsze decyzje personalne czy inicjatywy legislacyjne będą nietrafione, prezydent łatwo może znaleźć się pod ostrzałem krytyki właśnie za brak doświadczenia. To może prowadzić go do osamotnienia i izolacji, co będzie pomniejszało jego polityczną pozycję. – Jeśli uzna swoje niewielkie kompetencje, to będzie zasięgał rad, i jest człowiek, który chętnie mu będzie takich rad udzielał. To jego były prezes – mówi prof. Janusz Czapiński. Co w konsekwencji doprowadzi do uzależnienia od PiS i realizacji scenariusza, o którym od początku mówili polityczni przeciwnicy. Że będzie niczym drugi Kazimierz Marcinkiewicz.
3. #Czasnazmiany, tylko jakie
Głównym kampanijnym przekazem Andrzeja Dudy była zmiana. – Pod to hasło podciągali wszystkie kampanijne wydarzenia. Ludzie nie mogą tak długo pracować – potrzebne jest obniżenie wieku emerytalnego. Twierdzili, że PO i prezydent ciągną Polskę do euro – potrzebna jest zmiana. Młodzi nie mają perspektyw – potrzebna jest zmiana – zauważa sztabowiec PO.
W efekcie kampanijne przesłanie trafiło do przekonania ponad połowy wyborców.
Scenariusz pozytywny: zmiana umiarkowana
Ponieważ zmiana została zapowiedziana, musi zostać zrealizowana. Choć teraz obietnice muszą zostać urealnione. Co prawda wzrost gospodarczy i lepsza sytuacja w finansach publicznych pozwalają na nieco większe wydatki w granicach góra kilkunastu miliardów złotych w 2016 r, to jednak na więcej nie zezwoli rządząca budżetem reguła wydatkowa.
– Zmiana jest potrzebna. Wynik wyborów jest pochodną dużej rozpiętości między statystykami a odczuciami ludzi. Rosnące PKB i inne wskaźniki nie wystarczą. Potrzebna jest zmiana propopytowa i prospołeczna. Nasz model taniej pracy się wyczerpuje, nawet Komisja Europejska zwróciła na to uwagę. Niskie płace nie zachęcają do innowacji – mówi prof. Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.
Problem polega na tym, że realizacja kampanijnych obietnic Dudy oznacza wydatki, na które nie możemy sobie pozwolić. – Ale nasi wyborcy przyzwyczaili się już do wszystkich możliwych wariantów wyborczych obietnic, więc potrafią odróżnić zapowiedzi, które mogą zostać zrealizowane od nierealistycznych. I rozliczają z tych pierwszych. Z wieku emerytalnego rozliczy Dudę każdy, ale z 500 zł na każde dziecko już nie – uważa Chwedoruk. Więc przekuwając wyborcze przyrzeczenia na projekty ustaw ,nowy prezydent będzie musiał twardo stąpać po ziemi.
Coś takiego wróży zapowiedź negocjacji ustawy dotyczącej wieku emerytalnego z ekspertami i związkami zawodowymi. Pierwotnie Duda mówił o odwróceniu reformy emerytalnej, potem o wprowadzeniu dodatkowego kryterium stażu jak w rozwiązaniu Komorowskiego. Zapewne podobne zmiany czekają inne projekty. Muszą być realistyczne budżetowo, bo pieniędzy na ich realizację być może będzie szukać PiS.
– Nie znam polityka, który by spełnił obietnice z kampanii wyborczej. Za pięć lat, gdy ewentualnie stanie do walki o drugą kadencję, będzie chodziło o to, czy Polacy będą mieli poczucie, że są z niego zadowoleni – podkreśla prof. Dudek.
Scenariusz negatywny: od ściany do ściany
Negatywny scenariusz dla nowego prezydenta to z jednej strony brak zmian, co podważy kampanijny wizerunek. – Urząd stanie się pułapką, gdy jego flagowe projekty nie będą przechodziły przez Sejm. Choć ten wariant wydaje się mniej prawdopodobny, nie można wykluczyć, że po jesiennych wyborach partia, która go wystawiła, nadal będzie w opozycji. Wtedy się okaże, że mimo iż zapowiadał wielką zmianę, to nic nie może – podkreśla Dudek. I dodaje, że takiego wariantu nie można wykluczyć, nawet gdy to PiS utworzy rząd. Dowodem jest to, co działo się w tej kadencji, gdy rząd PO nie popierał niektórych rozwiązań zgłoszonych przez prezydenta.
Z drugiej strony pułapką może się okazać próba spełnienia wszystkich obietnic. Propozycje zgłoszone w kampanii są bardzo kosztowne. Oznaczają zwiększenie wydatków budżetu o 2 do 3 pkt proc. PKB. To naprawdę dużo – od ponad 30 do niemal 50 mld zł rocznie. Dla porównania wpływy w PIT wynoszą 44 mld zł. To oznaczałoby konieczność wprowadzenia nowych podatków lub zwiększenia deficytu, na co z pewnością zareaguje Bruksela. W takim przypadku szybko mogłoby się okazać, że dopiero co zdobyta reputacja kraju o stabilnych finansach i wzroście gospodarczym zostanie nadwyrężona, co odbije się na gospodarce. To z kolei oznaczałoby cięcia i negatywne skutki polityczne, czyli paradoksalnie realizacja zapowiedzi, które pozwoliły zdobyć polityczne poparcie, doprowadziłaby do jego utraty.
Jak rządzić na zgliszczach
Jednym z głównych kampanijnych przekazów Andrzeja Dudy był także przekaz o Polsce jako kraju, w którym żyje się coraz gorzej, który musi wrócić na drogę rozwoju. – Powinniśmy prowadzić odbudowę polskiej gospodarki, politykę odbudowy polskiego przemysłu – mówił Duda m.in. w wywiadzie dla DGP. CZYTAJ TĘ ROZMOWĘ >>>
Te słowa były efektem spotkań w Polsce powiatowej, gdzie często najlepszym pracodawcą jest państwowy urząd, a codziennymi problemami bezrobocie, emigracja i umowy śmieciowe. Te problemy widać także w danych Eurostatu. 25 proc. społeczeństwa jest zagrożonych ubóstwem lub wykluczeniem społecznym, a w przypadku dzieci i młodzieży ten odsetek sięga 30 proc. (to m.in. osoby żyjące w rodzinach bezrobotnych lub których tzw. dochód do dyspozycji nie przekracza 60 proc. przeciętnej płacy). Komisja Europejska wytyka także niedostatki w ochronie zdrowia czy rekordowy poziom zatrudnienia poza etatem na czas określony.
Tyle że ten obraz nie jest tak jednoznaczny. Są problemy, ale i sukcesy. Polska notuje stały wzrost gospodarczy. – Mimo niewielkiego, realnego spadku dochodów w 2013 r. odrobiliśmy stratę. Ten obrazek, że dzieje się coraz gorzej w kraju, nie zgadza się też z międzynarodowymi rankingami – podkreśla prof. Janusz Czapiński. Z najnowszych danych GUS wynika, że w 2014 r. dochód rozporządzalny w gospodarstwach domowych wzrósł o 3,2 proc. Ponad połowa badanych przez GUS gospodarstw domowych oceniała swoją sytuację materialną jako przeciętną, więcej niż co czwarte gospodarstwo postrzegało ją jako raczej dobrą albo bardzo dobrą, a niespełna co piąte – jako raczej złą albo złą. Jeśli chodzi z kolei o PKB, to od 2008 r. wzrósł o 23,8 proc., dla porównania w Niemczech było to 5 proc., na Węgrzech – zaledwie 0,3 proc. Także jeśli chodzi o wskaźnik industrializacji w PKB, Polska jest powyżej unijnej średniej, choć problemem naszego przemysłu jest niższa innowacyjność. – Komorowski przegrał, bo nie dostrzegł tego, że choć znacznej części naszego społeczeństwa poprawiła się jakość życia, to tym na dole drabiny społecznej – za mało i za wolno. Ale ci poszkodowani widzieli, że innym się poprawia, a to powodowało w nich frustrację – podkreśla Dudek.
Ale Andrzej Duda jako prezydent będzie musiał pogodzić kampanijną wizję ze wskaźnikami makroekonomicznymi, by nie wystraszyć inwestorów. – Taka pesymistyczna diagnoza wyjściowa może być wygodna, bo każdy objaw stabilizacji można przedstawić potem jako swoją zasługę. Bo większość głosujących przyjęła założenie, że jest gorzej, niż być powinno. Duda wygrał wśród osób mniej zamożnych, dla nich każdy drobny kroczek będzie postępem – podkreśla Chwedoruk.
Jako prezydent Duda – oprócz wskazywanych wad – będzie musiał pokazywać zalety, zwłaszcza podczas zagranicznych wizyt, by reklamować Polskę jako kraj sukcesu i tym samym zachęcać do robienia z nami interesów. Trudno będzie mu pojechać do Malezji czy Brazylii i opowiadać, że jesteśmy krajem gnębionym wieloma problemami. – Polska ma wiele trudnych problemów do rozwiązania, które w okresie transformacji były zaniedbywane. To choćby polityka demograficzna czy socjalna, ale jest jasną rzeczą, że odnieśliśmy także sukcesy – mówi Elżbieta Mączyńska.
Jednym słowem, gdy Andrzej Duda zostanie prezydentem, jego kampanijna wizja Polski niemal zdewastowanej rządami PO musi się spotkać z wizją, którą prezentował Bronisław Komorowski: kraju z problemami, ale notującego wzrost gospodarczy.