Początkowo media niemal pominęły tragiczne zajścia na targowisku w pobliżu dawnego Stadionu Dziesięciolecia w Warszawie. Zajęte były relacjonowaniem walki strażaków o utrzymanie wałów chroniących stolicę przed powodzią.
Bezspornych faktów jest niewiele. 23 maja na bazar przyjeżdża sześciu nieumundurowanych policjantów, którzy mają za zadanie uderzyć w handlujących podrabianymi ciuchami. Dochodzi do szarpaniny. Postrzelony przez funkcjonariusza Maxwell Itoya mimo wysiłków lekarzy umiera. Zostawia żonę Polkę i trójkę dzieci. Policjant, z którego broni padł śmiertelny strzał, trafia na kilka dni do szpitala. Przez cały czas są przy nim żona i trójka dzieci. – To młody funkcjonariusz, ma cztery lata doświadczenia. Bez kar, chwalony za swoją pracę – wylicza Maciej Karczewski, rzecznik stołecznej policji.
Policjanci nie ukrywają, że po zatrzymaniu wnikliwie prześwietlili wszystkich 33 uczestników bójki. – Każdy z nich był już klientem naszego wymiaru sprawiedliwości – mówi oficer z komendy na Pradze-Południe, na której terenie znajduje się bazar.
Jak się dowiedzieliśmy, przeważają informacje o postępowaniach karnych za łamanie ustawy o znakach towarowych. Itoya odpowiadałby za to samo. Czyli straciłby towar, zapłacił grzywnę (od 200 do 1000 zł) i dostał wyrok w zawieszeniu.
Oficjalnie toczą się dziś dwa śledztwa. – Jedno w sprawie ewentualnego przekroczenia uprawnień przez policję – tłumaczy rzecznik prokuratury dla prawobrzeżnej Warszawy Renata Mazur. Równolegle ta sama prokuratura prowadzi drugie postępowanie: w sprawie czynnej napaści na policjantów. Spośród 33 zatrzymanych 25 usłyszało już zarzuty. Grozi im kara do 10 lat więzienia.
Wśród nich przeważają obywatele Nigerii, tylko nieliczni mieli karty pobytu. Jak to możliwe, że żyją bez przeszkód w kraju Unii? Odpowiedź znają urzędnicy zawodowo zajmujący się problemami imigracyjnymi. Nigeryjczycy do perfekcji wykorzystują patent na żonę.
Czytaj dalej...
Pracownik mazowieckiego urzędu wojewódzkiego opowiada: – Mam problem, gdy słyszę, że są tutaj legalnie. To skomplikowana prawnie sytuacja.
Mechanizmy zdobywania prawa pobytu jest proste i skutecznie powielane. Jeśli przyjeżdżają do Polski wprost z Nigerii, często mają dokumenty świadczące, że opłacili pierwszy semestr studiów. Równie popularną metodą jest zaproszenie od któregoś z klubów piłkarskich. Nie chodzi o Legię Warszawa. Zapraszają ich na testy prowincjonalne kluby, grające w najniższych ligach.
Żona do raju
Bywa, że przyjeżdżają po wojażach w innych krajach na zachodzie Europy. Urzędnicy twierdzą, że zależy to od aktualnej polityki migracyjnej różnych państw UE. – Ostatnio jest duża fala z Austrii – tłumaczy nasz rozmówca.
Po przekroczeniu granic zaczynają rozglądać się za polskimi żonami. Z obserwacji naszych rozmówców wynika, że rozpoznają trzy typy związków. Najrzadziej spotykane są przykłady prawdziwej miłości. Częściej małżeństwo bywa handlową transakcją. Przeważa metoda na rozkochanie w sobie Polki. Z rozmysłem, aby zdobyć dokumenty niezbędne do życia nad Wisłą i w kraju Unii. – Nie prowadzimy żadnych oficjalnych badań. Ale te obserwacje są rzetelne. Mamy obowiązek sprawdzać, czy związek małżeński nie jest fikcją i jest to wnikliwa procedura – tłumaczy nam oficer Straży Granicznej.
Dla badanych bywa ona upokarzająca. Rozpoczyna się wywiadem środowiskowym polegającym na dokładnym przepytaniu sąsiadów o pożycie pary. W kolejnym etapie funkcjonariusze odwiedzają mieszkanie. Niedawno na swoim blogu opisywał taką wizytę Jacek Łęski, współwłaściciel firmy z branży PR, którego żona pochodzi z Ukrainy: „...odwiedzili nas bez zapowiedzi dwaj panowie ze Straży...sprawdzili, ile mam skarpetek...zbadali, kto czym się myje i wyciera, zerknęli do bielizny, pokręcili się po ubikacji, potem kazali sobie pokazywać nasze zdjęcia...Kazali sobie pokazać wszystkie dokumenty: świadectwo ślubu, świadectwo urodzenia naszego syna, wyciągi bankowe, paszporty. Wszystko to Alina od pięciu lat zanosi co roku do urzędu do spraw obcokrajowców, by dostać przedłużenie karty czasowego pobytu”.
Czytaj dalej...
Sens takich wizyt tłumaczą nasi rozmówcy: – Najszybciej orientujemy się, gdy małżeństwo zostało kupione. Mężczyzna trzyma wtedy w mieszkaniu stanik i parę damskich majtek. Ma gotową legendę, że żona pojechała z chorym dzieckiem do teściowej. Gdy ją odszukujemy, okazuje się, że jest uzależniona od taniego wina i za małżeństwo dostała 2 tys. zł.
Niedawno stołeczni urzędnicy zajmowali się młodą efektowną dziewczyną, która za swoją rękę otrzymała 20 tys. zł. Wyznała, że potrzebowała gotówki na iPhone’a i dobrą zabawę. I że planowała przechytrzyć swojego męża, gdyż złożyła już podanie o rozwód.
– Dopiero podczas postępowania zrozumiała, że w rzeczywistości jest ofiarą. Że mąż nie da jej rozwodu. Że mają wspólnotę majątkową, co oznacza odpowiedzialność za jego długi. A także konieczność uzyskania jego podpisu przy niemal każdej prawnej czynności – tłumaczy jeden z naszych rozmówców.
Nie brakuje jednak kobiet, które są rzeczywiście zakochane w swoich Nigeryjczykach: – Trudno o tym mówić, ale są one mało atrakcyjne. Eufemistycznie ujmując: równie słabo rozwinięte intelektualnie. Przychodzą wraz z dziećmi i płaczą prawdziwymi łzami. Za późno orientują się, że zostały bezlitośnie wykorzystane – mówi urzędnik.
Dlaczego mimo bogatej wiedzy urzędników i skrupulatnych kontroli Nigeryjczyków w kraju przybywa? Chodzi o prawny kruczek: ważny akt małżeństwa z obywatelem kraju Unii Europejskiej wstrzymuje postępowanie uchodźcze. W praktyce oznacza to, że takiej osoby nie można wydalić. Choć Straż i urzędy ds. cudzoziemców mają świadomość fikcji, jaką jest ślub. Dlatego wojewodowie masowo odrzucają wnioski o karty czasowego pobytu, ale nie powoduje to wydalenia.
Czytaj dalej...
Reguły stadionu
Dziś handel w okolicach stadionu jest tylko bladym wspomnieniem po świetnych czasach sprzed rozpoczęcia budowy Stadionu Narodowego. Według szacunków policjantów oraz pracowników targowisk grupa Nigeryjczyków liczy 100 osób. Opanowali rynkową niszę: handlują podrabianymi markowymi ciuchami, butami i zegarkami.
– Klient widzi chaos. Dopiero wprawne oko zauważy, że tu wszystko jest dokładnie poukładane. Stadion ma swoje prawa i są one surowo przestrzegane – mówi właściciel firmy, która od 15 lat podnajmuje swój teren handlarzom.
Według jego relacji np. Ormianie i Gruzini zmonopolizowali handel przemycanymi papierosami i alkoholem. Murzyni zaś wyspecjalizowali się w handlu podróbkami markowych ubrań, butów i zegarków. Tyle że są detalistami. Grubymi rybami w tym biznesie są Azjaci. To oni sprowadzają kontenerami ciuchy szyte w chińskich fabrykach. Do Europy wjeżdżają jeszcze bez markowych naszywek. Dopiero w Polsce w pokątnych szwalniach dosztukowywane są metki Pumy, Adidasa czy Nike.
– Niedawno zlikwidowaliśmy taki warsztat. Kilka tysięcy par skarpetek, czapeczek leżało w magazynie gotowych do sprzedaży. Firmy tracą na tym piractwie dziesiątki milionów złotych – mówi Leszek Czaplicki, naczelnik warszawskiego wydziału zwalczania przestępczości gospodarczej.
Chcieliśmy dowiedzieć się, jakie straty ponoszą znane koncerny. Tyle że po śmierci Maxwella firmy nabrały wody w usta. Nie chcą być łączone z tragedią na stadionie. Gdy dopytujemy, że przecież policjanci byli tam w ich interesie, we wszystkich pada taka sama odpowiedź: – Sprawami kradzieży znaków towarowych zajmuje się specjalna komórka w naszej centrali.
Czytaj dalej...
Bracia w handlu
Choć Nigeryjczycy są detalistami, to zarabiają przyzwoicie. Według nieoficjalnych informacji parę butów kupują za 20 zł. Tę samą sprzedają za 100 zł. W dobrych czasach stadionu nawet drobniejsi handlarze zarabiali około 5 tys. Dziś – jak twierdzą – rzadko przez miesiąc zarobią 3 tys.
– Bywa, że podczas jednej akcji rekwirujemy towar wart 100 tys. zł. Takie same nieprzyjemności spotykają innych handlarzy, ale awantura jest tylko z Nigeryjczykami – mówi policjant z Pragi. Tłumaczy, że handlarze na stadionie zdają sobie sprawę z reguł gry. Wpadkę, utratę towaru i postępowanie karne wliczają w koszta swojej działalności.
– Wietnamczycy przyjmują kary bez słowa. Ormianie i Czeczeni tłumaczą się biedą i wojną. Dla czarnoskórych jesteśmy przez sekundę braćmi. Gdy to nie przynosi skutku, natychmiast stają się agresywni i krzyczą o rasistowskim podłożu kontroli – mówi doświadczony oficer policji.
– Moi ochroniarze mieli z nimi kilkanaście zatargów. Nigeryjczycy są po prostu agresywni, spodziewałem się od dawna tragedii – mówi jeden ze stadionowych handlarzy. I dodaje, że coraz bardziej przypominają oni bohaterów z teledysków gwiazdorów gangsta rap.
Zysków Nigeryjczyków nie uszczuplają podatki. Według naszych rozmówców z policji gotówka jest coraz częściej inwestowana w handel narkotykami. Tylko w tym tygodniu na Okęciu został zatrzymany Nigeryjczyk przemycający w swoim żołądku 1,5 kilograma kokainy. Także ich polskie oblubienice biorą udział w tym procederze. Wyroki wieloletniego więzienia w ciężkich, południowoamerykańskich więzieniach odsiaduje kilka z nich.
– Sprawa śmierci Maxwella I. jest śledztwem własnym prokuratury. To ona oceni zachowanie handlarzy i zakończoną tragedią akcję. Wykluczamy rasistowskie podłoże – mówi Mariusz Sokołowski, rzecznik komendanta głównego policji.
Kilkuset osobowy marsz upamiętniający śmierć Maxwella ruszył spod stadionu. Nigeryjczycy otwarcie handlowali swoimi podróbkami.
– Tym razem nie zareagowaliśmy. Ale nie możemy pozwolić na łamanie prawa. Bo jutro inni na naszych oczach będą sprzedawać podrabiany alkohol, a pojutrze już strzelać – mówi naczelnik Czaplicki.