Przyjazne nastawienie elit intelektualnych ma kolosalne znaczenie dla rządzących, ponieważ wpływ intelektualistów na społeczeństwo jest większy niż kiedykolwiek wcześniej w historii. To oni pełnią rolę katalizatora nowych pomysłów na zorganizowanie życia społecznego, chociaż niezrozumienie między nimi a masami może prowadzić do zaniku życia społecznego. Alain Finkielkraut z kolei - który jako jeden z nielicznych francuskich intelektualistów poparł Nicolasa Sarkozy'ego i spotykał z tego powodu z brutalnymi atakami osób o bardziej lewicowych poglądach - twierdzi, że nie sposób rządzić w otoczeniu intelektualistów. Nie rozumieją oni polityki, wydaje im się, że polega ona na wprowadzaniu w życie idei. Tak naprawdę jednak działanie polityczne składa się przede wszystkim z negocjacji i kompromisów. Z kolei Gianni Vattimo to jedyna osoba z całej trójki, która przez kilka lat osobiście angażowała się w politykę. Doświadczenie, które z tego wyniósł było nader smutne. Jego zdaniem polityka jest dziś pozbawiona jakichkolwiek idei, stała się po prostu działalnością administracyjną. I bez wątpienia - dodaje Vattimo - ze szkodą dla niej.

Reklama

p

Wychowawcy klasy średniej

Frank Furedi

socjolog


We współczesnych systemach demokratycznych przyjazne nastawienie elit intelektualnych ma kolosalne znaczenie dla rządzących - bo i wpływ intelektualistów na społeczeństwo jest większy niż kiedykolwiek wcześniej w historii. Wykształcenie wyższe stało się kluczowym czynnikiem robienia kariery zawodowej i budowania statusu społecznego, a wykładowcy akademiccy to w zasadzie ta sama grupa, co intelektualiści. Pierwsze źródło siły intelektualistów wynika zatem z faktu, że to oni właśnie kształtują sposób myślenia dominujących we współczesnym społeczeństwie grup zawodowych. Po drugie, jakkolwiek byśmy narzekali na jakość kultury masowej, pozostaje ona pod wpływem tworzonej przez elity kultury wysokiej. To również świadczy o roli, jaką odgrywają intelektualiści.

Oczywiście, ani edukacja klasy średniej, ani inspirowanie rozwoju kultury nie są narzędziami natychmiastowego oddziaływania - wpływ elit ma charakter długoterminowy, co przesądza o jego sile. Bardziej niż politykę rządu intelektualiści kształtują jego etos, a jeśli jakaś ekipa rządząca od tego etosu odejdzie, natychmiast zakwestionuje prawomocność swojej władzy. W pewnych przypadkach wykorzystanie tej zależności przez polityków może stanowić klucz do sukcesu - w niektórych krajach, szczególnie wschodnioeuropejskich, resentyment i niechęć mas wobec jajogłowych są na tyle silne, że umożliwiają wyborcze zwycięstwa ugrupowań żerujących na tych uczuciach. Czynnikiem przesądzającym o skuteczności takiej strategii jest to, do jakiego stopnia poglądy i wartości intelektualistów czy inteligencji są zbieżne lub sprzeczne z poglądami i wartościami niewykształconej większości. Polska wydaje się pod tym względem przypadkiem skrajnym, krajem składającym się z dwóch światów, które jakimś cudem istnieją w tym samym miejscu i czasie. Wynika to po części z problemu wspólnego dla całej Europy Środkowo-Wschodniej - większość idei nie jest tu produktem własnego doświadczenia, lecz tego, co działo się w społeczeństwach zachodnich i zostało już przetworzone przez tamtejsze elity intelektualne.

Zadaniem intelektualistów jest tworzenie nowych idei dotyczących organizacji życia społecznego i nie ma nic nagannego w tym, że dążą oni do przetestowania tych pomysłów w rzeczywistości. Problem pojawia się wtedy, gdy broniąc ich, uciekają się do dyskredytowania oponentów, wyzywając ich na przykład od stalinistów lub nieuków niezdolnych do pojęcia stopnia skomplikowania otaczającego ich świata. Konsekwencją użycia tego argumentu jest preferowanie rozwiązań technokratycznych, omijających procesy demokratyczne. Można na to oczywiście odpowiedzieć, że istotnie żyjemy w wysoce skomplikowanym świecie - dobre zarządzanie nim wymaga eksperckiej wiedzy i wyłączenia procesów decyzyjnych z demokratycznej debaty. Ten argument nie jest szczególnie przekonujący. Rzeczywiście, zarówno nauki przyrodnicze, jak i np. ekonomia zajmują się dziś wyjątkowo złożonymi zjawiskami, ale nie oznacza to, że wszystko, co się z tymi zjawiskami wiąże, powinno być pozostawione wyłącznej decyzji ekspertów. Wprost przeciwnie - ich zadaniem powinno być wyjaśnianie zależności, tak by na podstawie specjalistycznej wiedzy zwykli obywatele byli w stanie wyrobić sobie opinie w kwestiach, które ich dotyczą, ale które niekoniecznie są oni w stanie w całości ogarnąć. Tymczasem zarówno techniczni eksperci, jak i intelektualiści przejawiają tendencję do komplikowania języka, tak by ich opinie były zrozumiałe tylko dla ludzi z ich własnego środowiska. W rezultacie zamiast poważnego dialogu elit z masami mamy ugruntowujące się przekonanie, że masy są głupie i nic nie rozumieją. W ten sposób wkraczamy na prostą drogę do zaniku życia publicznego.

Według konserwatystów przekonanie o tępocie mas jest cechą charakterystycznie lewicową i wiąże się z dążeniem do ich edukowania. Istotnie, przez długi czas intelektualiści wyznawali z reguły poglądy bardziej liberalne i postępowe niż ogół społeczeństwa. Ostatnio jednak określenia lewica i prawica stały się bardzo mało konkretne. A wszyscy intelektualiści bez względu na deklarowane sympatie polityczne dali się oczarować mitowi innowacji i uwierzyli, że wszystko, co nowe, jest lepsze od tego, co było. To szczególna forma spóźnionego młodzieńczego buntu, podawanie w wątpliwość wszystkiego, w czym zostało się wychowanym.

Przy całym zasygnalizowanym wyżej krytycyzmie wobec elit intelektualnych trzeba zaznaczyć, że intelektualiści również mają prawa obywatelskie i powinni mieć pełną swobodę popierania konkretnych programów politycznych. Jeśli wykorzystują do tego swoją erudycję i ekspercką wiedzę - tym lepiej. Powinni jednak pamiętać, że robią to na równych prawach ze wszystkimi innymi członkami wspólnoty politycznej. Ani ich pozycja w świecie nauki czy literatury, ani społeczny prestiż, jakim się z reguły cieszą, nie uprawnia ich do stawiania się ponad dyskusją i blokowania jej stwierdzeniem Ja wiem lepiej.












p

Intelektualiści nie rozumieją polityki

Alain Finkielkraut

filozof


Nie sposób rządzić w otoczeniu elity intelektualistów. W większości bowiem nie rozumieją oni, czym jest polityka. Wydaje im się, że polega ona na wprowadzaniu w życie pięknych idei, a tymczasem działanie polityczne składa się przede wszystkim z negocjacji i kompromisów. Mężowi stanu potrzebna jest nie umiejętność głębokiego myślenia, ale praktycznego działania. Ponieważ intelektualiści zwykle tego nie rozumieją, sprawni politycy wystawieni są na ich brutalną krytykę. Cała platońska idea filozofów-królów jest więc nie do zaakceptowania - na całe szczęście nie mamy dziś żadnego Platona, który wmawiałby nam podobne rzeczy. A nawet gdybyśmy mieli, nie należałoby go słuchać.

Sytuacja, którą obserwujemy we Francji od czasów wyborów prezydenckich, jest najlepszym przykładem zjawiska, o którym mówię. Ponieważ zdecydowana większość francuskich intelektualistów ma poglądy lewicowe, jedynie niewielu z nich (dosłownie trzech, czterech) wspierało Sarkozy'ego podczas kampanii prezydenckiej. I właśnie ci nieliczni zostali wówczas brutalnie zaatakowani. Zdrajcy i reakcjoniści - pisano. W bardzo trudnej sytuacji znalazł się Pascal Bruckner, w jeszcze trudniejszej - André Glucksmann po opublikowaniu artykułu, w którym wyjaśniał, dlaczego zamierza głosować na Sarkozy'ego oraz po tym, jak poszedł na jedno ze spotkań z przyszłym prezydentem. Zresztą, nie trzeba było otwarcie wyrażać swojego poparcia dla Sarkozy'ego, by znaleźć się wśród potępionych. Wystarczyło nie opowiedzieć się za Ségolene Royal. Co do mnie, nigdy bezpośrednio nie poparłem Sarkozy'ego, byłem jednak o to oskarżany przez cały czas. Zmuszano mnie, bym zaprzeczał, że jestem po jego stronie. Ponieważ jednak nie przyznałem, że jest potworem, moje zaprzeczenia były kompletnie bezużyteczne... Zdecydowanej większości intelektualistów Sarkozy jawił się nawet nie tyle jako polityk prawicowy, ale przede wszystkim jako rasista. Szczególnie po tym, jak zaproponował stworzenie nowego ministerstwa mającego zajmować się tożsamością narodową. I podczas gdy elity biznesowe były nim zachwycone i uznały go za swojego kandydata, artyści, akademicy i intelektualiści organizowali marsze i pisali petycje, oskarżając go o instytucjonalizowanie ksenofobii.

Z dzisiejszej perspektywy można na to patrzeć z politowaniem. Widzimy, że Sarkozy zatrudnił w swoim rządzie Rahidę Dati, kobietę pochodzenia arabskiego, nie mówiąc już o całej grupie polityków reprezentujących najróżniejsze światopoglądy i kultury. A jednak nastroje wśród większości intelektualistów, od czasu gdy Sarkozy zaczął sprawować swój urząd, właściwie się nie zmieniły. Podstawowym powodem jest fakt, że nie zmienił on swoich poglądów w kwestii imigracji. Większość intelektualistów nie akceptuje głoszonej przez niego potrzeby kontroli tego zjawiska. Jedyne, co akceptują, to idea braku jakichkolwiek granic - również państwowych. Usiłują stworzyć nową, zupełnie kuriozalną koncepcję obywatelstwa. Niegdyś obywatelstwo oznaczało przynależność do konkretnej wspólnoty. Klasycy myśli politycznej zdawali sobie sprawę, iż istnieje napięcie między pojęciem ludzkości a obywatelstwem: nawet Rousseau był tego świadom. Tymczasem dziś obywatelstwo oznacza wymóg współczucia wszystkim. Aby to zrozumieć, należy wiedzieć, że Francja i francuskość nie są popularne wśród francuskich intelektualistów. Uważa się je za źródło zagrożeń, a wśród argumentów podaje się niezbyt chwalebną historię Francji w XX wieku. To stąd bierze się ów nowy uniwersalizm, który pragnie widzieć nasz kraj jako multietniczne i multikulturowe społeczeństwo, a sam pielęgnuje najgorszą francuską frankofobię.

To samo widać, gdy chodzi o ideę Europy. Sarkozy postrzega Europę jako cywilizację, natomiast intelektualiści - jako abstrakcyjną ideę bez wyraźnej definicji. To z powodu tej amputacji pojęcia cywilizacji na rzecz ideału praw człowieka są oni w stanie swobodnie powiedzieć: tak, Turcja może być krajem europejskim tak długo, jak respektuje prawa człowieka. Sarkozy mówi na to: nie, Turcja nie jest państwem europejskim, bo nie należy do Europy. Intelektualistom się to nie podoba, bo jeśli mówi się o przynależności, od razu pojawia się temat korzeni. A korzenie są niebezpieczne! Intelektualiści pragną pozbawić ludzkość korzeni i w ten sposób uczynić ją bardziej ludzką. Sarkozy, który sam jest pochodzenia węgierskiego, nie podziela tej logiki myślenia. I właśnie to nie jest akceptowane. Większość intelektualistów nie ufa mu i uważa go do dziś, jeśli nie za faszystę, to za człowieka niebezpiecznego.

Trzeba przyznać, że ze swej strony Sarkozy nie podejmuje żadnych szczególnych działań, by pozyskać sobie więcej intelektualistów. Myślę, że jest wystarczająco zadowolony ze zdobycia dla swojej sprawy tych kilku. Chirac nie miał ani jednego, więc i tak jest to wielki postęp jak na konserwatywnego polityka. Ci, którzy już są po jego stronie - a przyznam, że również ja mam dla niego coraz cieplejsze uczucia - doceniają go za różne wypowiedzi. Na przykład, gdy jasno i konkretnie mówi o bombie atomowej w Iranie albo przyznaje, że Iran jest wrogiem Francji (a nie twierdzi, jak Chirac, że Ameryka to jedyne niebezpieczeństwo). Poruszające było dla mnie również jego stwierdzenie: Uważam się za przyjaciela Izraela. Mniejszość, która go popiera, składa się - warto to zaznaczyć - z ludzi o zdecydowanych poglądach antytotalitarnych, którzy doceniają te wszystkie wypowiedzi. Oczywiście, mówimy tu o deklaracjach, a we Francji nie brakuje problemów, które wymagają praktycznego działania, nie zaś tylko deklaracji. Jestem jednak optymistą.












Reklama

przeł. Karolina Wigura

p

Reklama

Potrzebujemy bogatszej polityki

Gianni Vattimo

filozof


Relacje między intelektualistami a politykami są we Włoszech bardzo specyficzne, co wynika z długiej tradycji. Należy pamiętać, że Włochy osiągnęły jedność polityczną dopiero pod koniec XIX wieku. Było to ściśle związane z potężnym osłabieniem państwa watykańskiego. Dlatego przez wiele lat włoska debata polityczna była zdominowana przez dyskusję na temat tego, w którym miejscu powinien przebiegać podział między państwem a kościołem, między religią a świeckością. Klimat tej debaty był iście filozoficzny, a uczestniczyły w niej takie osoby jak Benedetto Croce czy Antonio Gramsci - wybitni intelektualiści, ale także ludzie głęboko i poważnie zaangażowani w politykę.

Ta sytuacja nie uległa większej zmianie w drugiej połowie XX wieku. Wiele osób z kręgów inteligencji sprzeciwiało się opanowaniu wielkiej części Europy przez komunizm, nie tylko w sensie reżimu politycznego, ale również ideologii. Można było to dostrzec choćby w specyficznym nastawieniu do religii. W późnych latach 40., a potem w 50. i 60. nastawienie to - ateizm albo wiara - zależało ściśle od tego, czy było się członkiem partii chrześcijańskiej, czy socjalistycznej. Wytwarzały się silne intelektualne opozycje, a wokół nich trwały debaty.

Mniej więcej od końca lat 80. XX wieku ta osmoza między środowiskami włoskich intelektualistów i polityków zaczęła gwałtownie zanikać. Odkąd upadł komunizm, nie ma - nawet w sensie metaforycznym - walki między siłami zła a siłami dobra. Polityka z roku na rok staje się w coraz większym stopniu działalnością czysto administracyjną, której celem jest stworzenie jak najlepszego produktu wyborczego. Była to główna przyczyna, dla której Berlusconi cieszył się przez długie lata wysokim poparciem. Ludzie wierzyli, że wystarczy, iż jest dobrym menedżerem, a przy tym człowiekiem bogatym, który nie będzie kradł. Niestety, nie myślano wówczas o tym, że otaczający go współpracownicy mogą nie być jeszcze tak bogaci... Berlusconi był symptomem pokazującym, że nastąpiła całkowita dezintelektualizacja polityki.

Owszem, możemy dziś od czasu do czasu spotkać w polityce jakiegoś zabłąkanego intelektualistę. Sam byłem deputowanym w Parlamencie Europejskim przez jedną kadencję. Uczyniłem to jednak bardziej z potrzeby moralnej czy obywatelskiej, a nie dlatego, że łudziłem się, iż będę mógł realizować jakiekolwiek idee. Muszę przyznać, że z wielką satysfakcją uczestniczyłem w kampanii - podobały mi się spotkania z ludźmi i dyskusje z nimi. W samym parlamencie było znacznie gorzej. Nie jestem specjalistą od prawa, transportu czy jakiejkolwiek innej konkretnej dziedziny. Bardzo starałem się więc służyć mojej partii i moim wyborcom, ale czyniłem to bez wielkiego entuzjazmu. Pewnie dlatego zawodowi politycy z mojego ugrupowania po prostu pozbyli się mnie pod sam koniec kadencji. Choć mnie samemu wydawało się, że popadam w nadmierny pragmatyzm, w ich oczach byłem zbyt przywiązany do pewnych idei społecznych i demokratycznych.

Inni intelektualiści włoscy w ciągu ostatnich 10 - 20 lat również angażowali się w politykę i zwykle wypadali z niej po upływie jednej kadencji. Wracali na swoje uniwersytety pisać książki. Nie umieli zaakceptować faktu, że w polityce trzeba iść na kompromis i negocjować. Często - tak jak ja - byli po prostu za bardzo przywiązani do ideałów. Ale cóż, musimy sobie powiedzieć, że jeśli ideały w polityce są dziś potrzebne, to wyłącznie do zbierania głosów.

Intelektualiści rzeczywiście nie rozumieją dziś polityki. Przyczyna tego nie leży jednak w nich samych, ale w polityce. Żyjemy w świecie, w którym nie istnieją już żadne wielkie możliwości wyboru. Cóż może począć rząd, który pragnie dziś cokolwiek radykalnie zmienić? NATO, Unia Europejska i inne międzynarodowe instytucje uzależniają nas od siebie i decydują o fundamentalnych kierunkach naszej polityki. Są to w dodatku instytucje głównie administracyjne, a nie polityczne. A jeśli już mają polityczne cele - jak np. głęboka integracja promowana przez Unię Europejską - w wielu krajach spotykają się one tylko z pobłażliwym uśmiechem. Bezrobocie rośnie - po co nam nowi imigranci? - pytają Włosi. A ja przez wiele lat głęboko wierzyłem w ideę zjednoczonej Europy. Nie podoba mi się również państwo, które coraz bardziej staje się fortecą, które ogranicza moją wolność, by ochronić mnie przed tak zwanymi terrorystami. Czemu miałbym się zmieniać? Być może polityka nie powinna być tak bardzo racjonalistyczna. Pragnąłbym, żeby była bogatsza, a to oznacza, że musi zawierać idee, nie zaś jedynie wyliczenia. Gdyby jednak tak było, profesjonalni politycy musieliby nauczyć się patrzeć nieco dalej niż tylko na bieżące wyniki giełdowe i procenty poparcia. A to nie takie łatwe.














przeł. Karolina Wigura