39 lat temu, w niedzielę 13 grudnia 1981 r. o godz. 6, za pośrednictwem Polskiego Radia i Telewizji Polskiej gen. Wojciech Jaruzelski, poinformował Polaków o ukonstytuowaniu się Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON) i wprowadzeniu na mocy dekretu Rady Państwa stanu wojennego na terenie całego kraju.

Reklama

Władze komunistyczne jeszcze przed północą rozpoczęły zatrzymywanie działaczy opozycji i "Solidarności". W ciągu kilku dni w 49 ośrodkach internowania umieszczono około 5 tys. osób. Na ulicach miast pojawiły się patrole milicji i wojska, czołgi, transportery opancerzone i wozy bojowe.

Wśród aresztowanych był między innymi Krzysztof Wyszkowski, który przebywał wówczas w Grand Hotelu w Sopocie, gdzie była zakwaterowana część ważnych członków "S", biorących udział w posiedzeniu Komisji Krajowej.

"Przypuszczaliśmy, że może wystąpić jakaś gwałtowna akcja"

Jak powiedział w rozmowie z PAP Wyszkowski, działacze opozycji demokratycznej spodziewali się, że władza komunistyczna nie pogodzi się z istnieniem "Solidarności" i uderzy. Nie przewidzieli jednak skali represji.

Reklama

Przypuszczaliśmy, że może wystąpić jakaś gwałtowna akcja. Była mowa, że Sejm uchwali stan wyjątkowy. Rzeczywiście z tamtej strony dochodziły do nas głosy, że użyta zostanie siła. Braliśmy to jednak za element pertraktacji, nacisku, presji. Muszę przyznać, że 13 grudnia, kiedy budynek Grand Hotelu został otoczony przez służby, byłem w doskonałym humorze. Uznałem wówczas, że jest to dalszy ciąg negocjacji i kompletny absurd, idiotyzm ze strony komunistycznej władzy. Sądziłem, że skoro komuniści nie wytrzymali napięcia, pospieszyli się i jako pierwsi użyli siły, to przegrają - wspominał w rozmowie z PAP Krzysztof Wyszkowski.

Reklama

Wśród osób zatrzymanych w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 w sopockim hotelu byli też m.in. Krzysztof Czabański, Lech Dymarski, Jacek Kuroń, Tadeusz Mazowiecki, Karol Modzelewski, Jan Rulewski, Jan Strzelecki.

Zostałem aresztowany w pokoju wspólnie z Tadeuszem Mazowieckim, później byliśmy osadzeni w jednej celi w Strzeblinku. Myślałem, że lada moment zostanie on wezwany do rozmów. Oczekiwałem na to aż do 17 grudnia - kiedy wspólnie z Tadeuszem usłyszeliśmy w radiu, że w kopalni Wujek są ofiary śmiertelne. Ta wiadomość nami wstrząsnęła. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że nie są to żadne negocjacje, okazało się, że byłem naiwny. "Solidarność" nie miała na tyle utrwalonych struktur, aby oprzeć się tej potwornej agresji. Byliśmy zaskoczeni doskonałością tej operacji. Pamiętam, jak Tadeusz Mazowiecki powiedział kiedyś z goryczą, że Amerykanie wiedzieli o tych planach, ale nie przekazali nam tej informacji - opowiadał Wyszkowski.

Przyznał, że był przekonany, iż komunistyczna władza odpuści po kilku miesiącach.

"To było coś, czego się nie spodziewaliśmy"

Siedząc w celi, dyskutowaliśmy o tym, ile ta sytuacja może potrwać. Naiwnie myślałem wtedy, że kilka miesięcy, najwyżej rok. Mieliśmy komunistów za odstępców, oportunistów, ale nie za totalnych zdrajców. Nie przychodziło mi do głowy, że którykolwiek z Polaków może posunąć się do takiej zdrady. Jednak dla komunistów nie była ważna gospodarka, interes państwa. Gdy świat gnał do przodu, Polskę wtrącono do więzienia na 8 lat - mówił.

Wyszkowski przyznał też, że nie przewidział skali zbrodni, na które zdecydowała się ówczesna władza.

Sytuacji, w której wojsko zostanie wyprowadzone na ulice i użyte do rozprawy z "Solidarnością" nikt nie był w stanie przewidzieć. To było coś, czego się nie spodziewaliśmy. Było dla nas niepojęte, że polskie wojsko może w ten sposób wystąpić przeciwko własnemu narodowi - podkreślił.

W ocenie Wyszkowskiego, konsekwencje stanu wojennego były straszne i trwają do dzisiaj. Pokazuje to chociażby historia z sądownictwem. W Sądzie Najwyższym nadal orzekają sędziowie, którzy skazywali ludzi niepodległościowego podziemia w czasie stanu wojennego – powiedział. W Polsce wciąż są siły, które zagrażają wolności i demokracji - dodał.

"To był zamach na naród"

Zwrócił uwagę, że twórcy stanu wojennego nigdy nie zostali rozliczeni, osądzeni. Osoby, które dopuściły się tej zbrodni nie zostały ukarane. Było wręcz odwrotnie. Generał Jaruzelski, główny sprawca, został prezydentem, Kiszczak - wicepremierem, ludzie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego - ministrami. To było jawną akceptacją dla stanu wojennego - powiedział PAP Wyszkowski.

Zaznaczył, że teza o słuszności wprowadzenia stanu wojennego jest nie do obrony. Wprowadzenie go nie miało żadnego uzasadnienia. To, co stało się 13 grudnia 1981 r. było przygotowaną operacją. To był zamach na naród. Twórcy stanu wojennego, aby utrzymać się przy władzy zgodzili się na niszczenie Polski, wypowiedzieli wojnę społeczeństwu polskiemu, chcieli zniszczyć Solidarność. Kiedy na całym świecie odbywała się rewolucja zmian, nasza ojczyzna była w areszcie. To coś nieprawdopodobnego - podkreślił.

Według byłego opozycjonisty, 13 grudnia powinien być dla Polaków przestrogą.

"To, co zdarzyło się pod koniec XVIII wieku - I rozbiór Polski, Targowica, a później II i III rozbiór, to dowody na to, że w społeczeństwie polskim drzemie zdolność do samozniszczenia. Podobna sytuacja miała miejsce 13 grudnia. Stan wojenny był zbrodnią na narodzie polskim. Co więcej, ten zamach do dzisiaj ma swoich obrońców. W ostatnich dniach, gdy polski rząd walczył o zachowanie suwerenności w Unii Europejskiej, spotykamy się z krytyką ze strony opozycji. To jest ten duch samounicestwienia, który jest spadkiem tamtych wydarzeń" - dodał.