AGNIESZKA SOPIŃSKA: Jak się czuje człowiek „zabity” esbecką teczką?

MARCIN LIBICKI: (śmiech) Nigdy nie czułem się zabity. Owszem zostałem ostro zaatakowany, ale nigdy tych ataków nie traktowałem w kategoriach morderczych. Zapewne wynika to z faktu, że jestem życiowym optymistą. Od początku byłem przekonany, że rzecz musi się skończyć dla mnie dobrze. Nie czułem się zadeptany. Co więcej, większość, a właściwie wszyscy moi znajomi trzymali ze mną. W dzień, w którym wszystko się zaczęło dzwoniło do mnie 30 osób. Wszyscy robili to w geście solidarności. A cała sprawa zaczęła się od artykułu w „Głosie Wielkopolskim”, poznańskiej gazecie, gdzie jeden z redaktorów non stop mnie atakował. W apogeum tego ataku gazeta poświęciła mi kilka stron. W jej historii był to drugi taki wypadek. Po raz pierwszy zdarzyło się to w marcu 1953 roku, po śmierci Stalina. Prawie cały numer jemu poświęcili. A po latach ja stałem się ich „bohaterem”. To był potężny atak. Ale po nim wszyscy solidaryzowali się ze mną. Nie mogę więc powiedzieć, że byłem zgnębiony tym, co oni wypisywali. I gdyby nie Jarosław Kaczyński, który postanowił wykorzystać tę sprawę i nie wpisywać mnie na listę wyborczą do Parlamentu Europejskiego, to nic by nie było.

Reklama

Pomówienie, że współpracował pan z SB wystarczyło Kaczyńskiemu, by usunąć pana z list wyborczych PiS?
Nie ulega wątpliwości, że prezes PiS wykorzystał tę sytuację, by się pozbyć mnie i mojego poznańskiego środowiska, które wywodziło się z ZChN. Prezes Kaczyński odradził mi wówczas autolustrację. A potem powoływał się, że za późno o to wystapiłem i mnie usunął z partii. Stało się tak mimo, że dostarczyłem mu opinie dwóch poznańskich profesorów: Tomasza Jasińskiego, który jest historykiem i znanym źródłoznawcą oraz Stanisława Jankowiaka, który sześć lat pracował w IPN w oddziale poznańskim. Obaj w swoich ekspertyzach napisali, że te materiały w żaden sposób nie wskazują na to, bym współpracował z SB. Prezes PiS znał te ekspertyzy. Ale sprowadził sobie dwóch pracowników IPN z Wrocławia: Krzysztofa Grzelczyka i Pawła Piotrowskiego i powoływał się na ich ekspertyzę, z której wynikało, że współpracowałem z SB. Tyle, że tych dokumentów nigdy nikomu nie pokazał. A Grzelczyk i Piotrowski później wyparli się, że pisali taką ekspertyzę dla prezesa PiS. Po prostu tak bardzo zależało Kaczyńskiemu na tym, by się mnie pozbyć więc użył takiego pretekstu.

Dziś przy okazji publikacji biografii Ryszarda Kapuścińskiego znów wraca sprawa teczek. Pada pytanie, czy autor książki Artur Domosławski powinien opisywać zawartość esbeckich materiałów.
Książki nie czytałem, znam ją tylko z medialnych przekazów. Mogę powiedzieć tyle, że w przypadku ludzi, którzy umarli niedawno nie powinno się pisać takich spraw, które nie miały nic wspólnego z ich publiczną działalnością. Kiedyś mówiło się, że o pewnych kwestiach można mówić dopiero, gdy upłynie 50 lat od śmierci. Nie wiem, czy tak powinno być w tym wypadku. Jeśli sprawa dotyczy aktywnego polityka to oczywiście nie ma przeszkód, by ujawniać zawartość tych materiałów, bo to może mieć wpływ na jego działalność i może w jakiś sposób go charakteryzować. Ale rzecz wygląda zupełnie inaczej w przypadku człowieka, który nie żyje.

Czytaj dalej >>>



Pisząc o Kapuścińskim Artur Domosławski powinien pominąć wątki dotyczące jego życia prywatnego?
To nie powinno być zakazane. To raczej jest kwestia pewnej kultury czy obyczaju. Uważam, że nie powinno poruszać się tych spraw, które nie miały związku z jego pracą reportażysty, dzięki której stał się sławny. Co ma piernik do wiatraka? Jaki jest związek między jego romansami a pracą dziennikarza? Co innego jeżeli Kapuściński pracował dla wywiadu PRL. To powinno być opisane. Oczywiście, w granicach rozsądku. Przecież Kapuściński nie wstydził się tego epizodu swojego życia. Był człowiekiem całkowicie zaangażowanym po stronie socjalistycznej Polski ludowej. I jeśli prowadził działalność szpiegowską dla PRL, państwa które całkowicie popierał to najwyraźniej nie widział w tym nic złego. Nie można więc pomijać tego w jego biografii, choć nie ma to wiele wspólnego z jego pracą dziennikarza, która przyniosła mu międzynarodową sławę. Uważam jednak, że to nie może stać się istotnym elementem tej książki.

Reklama

Ale nie wiemy jak sam Kapuściński oceniał tę współpracę. Relacja na podstawie tylko esbeckich materiałów nie jest dla niego krzywdząca?
Trzeba być ostrożnym w poruszaniu spraw, które mogą kogoś obciążać. A nie ma możliwości, by ta osoba się do tego odniosła.

W najbliższym czasie Sejm zajmie się nowelizacją ustawy o IPN autorstwa Platformy Obywatelskiej. Pana zdaniem w jakim kierunku należy zmienić tę ustawę?
Jest kilka rzeczy, które powinny tam się znaleźć. Po pierwsze, osoba pomówiona o współpracę z SB powinna mieć dostęp do tych materiałów. W tej chwili jest tak, że osoba obciążona nie ma do tego dostępu. Wiem jak jest to ważne, bo sam tego doświadczyłem. Oskarżany jest zupełnie bezbronny. Dziennikarz mógł pójść do archiwów, przeglądać dokumenty, świadomie pomijać te, które przeczą jego tezie. Ja nawet nie miałem możliwości zobaczenia co jest w mojej teczce. Dopiero kto inny, czyli prokurator IPN, który występował w mojej sprawie mógł to obejrzeć i przekonał się że materiały przeczą tezie tamtego dziennikarza. Prawo dostępu do tych materiałów powinno być więc równe dla wszystkich stron. Druga rzecz, która powinna być zmieniona w tej ustawie to absolutny zakaz wypowiadania się przez pracowników IPN w tego typu sprawach, jak moja. Pracownicy IPN podczas posiedzenia kierownictwa PiS wypowiadali się na temat tego, co jest w archiwach na mój temat. To rzecz niedopuszczalna! Musi być ustawowy zakaz angażowania się pracowników IPN w tego typu sprawy. I wreszcie po trzecie. Nie może być tak, że dziennikarz idzie do kogoś kto jest kojarzony z Instytutem Pamięci Narodowej i ten ktoś udziela wypowiedzi na temat, o jakim nie ma bladego pojęcia. Jako przykład znów opowiem to, czego sam doświadczyłem. W moim wypadku dziennikarz poszedł do Sławomira Cenckiewicza i Andrzeja Friszke, przedstawił swoją wersję sprawy i ci w lokalnej gazecie powiedzieli, że te materiały są bardzo ważne, obciążają mnie. Choć tych materiałów nie widzieli na oczy. Ale nawet gdyby je czytałl, to nie powinni wypowiadać się w tej sprawie, skoro się nią nie zajmowali jako historycy IPN. Od ludzi, którzy uchodzą za autorytety – Cenckiewicza i Friszke w pewnych kręgach za takich się uznaje – powinno wymagać się stosownego zachowania. Jeśli nie ma innego sposobu, powinien być ustawowy zakaz takiego gadulstwa. Pracownicy i historycy IPN oczywiście mogą publikować swoje prace naukowe ale nie mogą każdemu mówić swoich opinii, tego co im ślina na język przyniesie.

Dawny opozycjonista i były poseł UW Jan Lityński pisze w DGP, że IPN występuje dziś jednocześnie w roli oskarżyciela i sędziego a urzędnicy Instytutu rozdają świadectwa moralności i ferują wyroki. Zgadza się pan z jego opinią?
Trzeba rozróżnić IPN jako instytucję od ludzi, którzy są w niej zatrudnieni. Nie krytykuję Instytutu Pamięci Narodowej. Nie przeszkadza mi to, że jest w nim pion lustracyjny. Przeszkadza mi zachowanie niektórych pracowników IPN, o których mówię wprost. Wymieniam nazwiska konkretnych ludzi, którzy w mojej sprawie zachowali się nagannie. To pan Grzelczyk, Piotrowski i Cenckiewicz i Friszke. Krytykuję ich za ich zachowanie. Za to, że wypowiadali się na temat sprawy, której nie znali. W ten sposób narazili autorytet IPN na szwank.

Liczył pan, że Kaczyński przeprosi pana?
Niestety, znając Jarosława Kaczyńskiego na przeprosiny liczyć nie mogę.

p

*Marcin Libicki, były europoseł PiS