Nie dziwię się tym, którzy po niedzielnych spektaklach PiS i LiD już ogłaszają nową polaryzację wyborczą: Kaczyński kontra Kwaśniewski. Nie dziwię się, bo prezes Prawa i Sprawiedliwości przyzwyczaił wszystkich, że to on narzuca reguły gry, dyktuje tematy i tempo. Nawet ostatnio, gdy wydawało się, że pada pod ciosami Janusza Kaczmarka - ostatecznie nie tylko wygrał to starcie, ale także wykorzystał okazję do uczynienia z tematu walki z korupcją głównego motywu swojej kampanii. A co za tym idzie, do wciągnięcia przeciwnika na swoje boisko, gdzie na dodatek sędzia (opinia publiczna) od dawna jest mu przychylny.

Reklama

Czy jednak także teraz, kiedy próbuje przekierować swoją artylerię na lewicę Kwaśniewskiego, ma szansę na sukces? Czy wystarczy kilka ostrych zdań o "zdradzie" Kwaśniewskiego, głośne ostrzeżenie przed powrotem postkomunistów, milczenie o PO, by Polacy uznali, że ich wybór jest ograniczony do PiS z jednej, a Lewicy i Demokratów z drugiej? Szczerze wątpię.

Bo choć polska polityka bywa nieprzewidywalna, to nie aż tak, by w jeden wyborczy weekend zmienić kierunek wektorów od dwóch lat wskazujących kierunek natarć i przeciwników. Wystarczy przecież jedna mocna odpowiedź Platformy Obywatelskiej, równie huczny wiec i jeszcze zieleńsza niż na mityngu LiD trawka, by wrażenie, iż na scenie są tylko partie Kwaśniewskiego i Kaczyńskiego prysnęło jak bańka mydlana.

Przecież ludzie Wojciecha Olejniczaka mieli całe dwa lata, by wyrosnąć na główną siłę opozycji. Mogli punktować podobieństwa Platformy do PiS, konserwatyzm gdańskich liberałów, ich solidarnościowe i opozycyjne korzenie. Co jakiś czas budzili się, grali w surmy bojowe, po czym znowu zapadali w letarg. Mając to w pamięci, podejrzewam, że niedzielna konwencja i hasło "LiD to hit" jest nie tyle huczną zapowiedzią kolejnych mocnych uderzeń, co kulminacją wielkiego wysiłku, po którym nastąpi kolejne klapnięcie. Innymi słowy, na więcej tej formacji na razie nie stać.

Reklama

Co więcej, na kilkadziesiąt dni przed wyborami nie uporządkowała ona swoich wewnętrznych spraw. Przegoniła wprawdzie z wyborczych list Leszka Millera - ale dlaczego? Czym różnią się od byłego premiera członkowie jego rządu klaszczący wczoraj Aleksandrowi Kwaśniewskiemu? Niczym, poza tym, że mogą liczyć na jego łaskę. To dziwaczne i mało wiarygodne kryterium odnowy.

A nawet jeśli PO nie obudzi się szybko, to i tak partia Donalda Tuska będzie dysponowała wystarczającymi atutami, by nie oddać pola. Formacja Tuska nie zmarnowała ostatnich dwóch lat. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, często przesadnie, ale często też celnie, punktowała rządzące Prawo i Sprawiedliwość. To - plus mocna kampania - będzie procentowało w czasie najbliższych tygodni. Nie wydaje się, żeby istniała dziś siła zdolna do odebrania PO pewnego drugiego miejsca i ogromnych szans na zwycięstwo. A jeśli już, to wyborcza bitwa będzie się toczyła o kilka procent kluczowych głosów, a nie kilkanaście - a taka jest przecież teraz różnica pomiędzy Platformą a LiD. Taką tezę podpowiada też doświadczenie - nie było w ostatnich kampaniach parlamentarnych żadnego blitzkriegu, faworyci zazwyczaj dojeżdżali do mety w czołówce, słabeusze - w peletonie.

Nie znaczy to oczywiście, że Platforma nie może przegrać na własne życzenie. Główne niebezpieczeństwa są dwa. Pierwsze to samozadufanie i przekonanie, że wynik jest już rozstrzygnięty. Przysypianie jak w ostatni weekend, komentarze do sondaży w rodzaju uwagi Zbigniewa Chlebowskiego, twierdzącego, że prowadzenie PiS w jednym z badań to "kaprys wyborców" - to niestety pachnie zadufaną w sobie Unią Wolności. Nie te czasy, nie ten wyborca. Polacy chcą, by o ich głosy zabiegano i walczono, chcą, jak wszyscy w krajach demokratycznych, być centrum kampanii, a nie dodatkiem do mądrości liderów. I drugie niebezpieczeństwo - kampania tylko negatywna. Bo jak to robi PiS? Na jednym wiecu brutalnie (jak w przypadku wypowiedzi posła Hoffmana o "ogolonych głowach" na granicy chamstwa) atakuje konkurentów, a chwilę potem obiecuje: wzrost nakładów na służbę zdrowia, dalsze podwyżki. Kaczyński cały czas szuka nazwy do swojego projektu, szuka argumentów i pozytywnych propozycji. A PO wywiesza czarne billboardy z napisem "PiS rządzi - Polakom wstyd". Wielu pewnie tak, ale kogo nowego to przekona? Jaki sens powielać za własne pieniądze komunikaty każdego dnia sączące się z części politycznie zaangażowanych po stronie opozycji mediów? Bez szybko przedstawionej oferty pozytywnej, mocnej i wiarygodnej Platforma będzie traciła.

Reklama

Dwa lata temu obie partie, PO i PiS, wspólnie przystały na nazwanie ich starcia bitwą Polski liberalnej i solidarnej. Język zdefiniował myślenie. Sami działacze uwierzyli w to dużo bardziej niż skłaniałyby do tego fakty. Jak tym razem nazwiemy spór obu formacji? Kaczyński próbuje podrzucić "złodzieje kontra policjanci". LiD - "lewica kontra prawica". Ale mi bardziej prawdopodobne wydaje się po prostu - Tusk kontra Kaczyński. Wszystko inne zostało już powiedziane.


Michał Karnowski, publicysta DZIENNIKA