Jest połowa lat 80. Warszawa, jeden z budynków należących do Służby Bezpieczeństwa. W wydziale zajmującym się kontrolą korespondencji zaczynają się przygotowania do pracy. Z poczty przybył właśnie ładunek najświeższych listów i przesyłek z zagranicy. Technicy delikatnie je sortują i układają w specjalnym pomieszczeniu.

Teraz wchodzą laboranci - ustawiają kolby, w których kłębią się muszki owocówki, i wypuszczają je na wolność. W ciągu następnych minut będą pilnie liczyć i notować: na których listach usiadły muszki, a na których nie. Te pierwsze zostaną potraktowane jako przesyłki spreparowane przez obce służby specjalne i poddane szczegółowej kontroli.

Powyższy scenariusz jest fikcją, choć niewiele brakowało, aby był prawdziwy. Jak ustalił DZIENNIK, SB przez lata zlecała badania sprawdzające, jakie substancje chemiczne przyciągają muszki owocówki. Prace finansował pion kontroli korespondencji. Badania nad muszkami trwały kilka lat - prowadził je w głębokiej tajemnicy Instytut Przemysłu Spożywczego w Pszczynie na Śląsku. Specjalnie wytresowane muszki miały wykrywać korespondencję szpiegowską mocarstw wrogich demokracji ludowej oraz listów członków opozycji.

Sympatyczne listy
"Dla mnie ta historia wcale nie brzmi jak żart" - mówi DZIENNIKOWI Piotr Niemczyk, były dyrektor Zarządu Wywiadu Urzędu Ochrony Państwa w pierwszej połowie lat 90., przedtem pracujący w Biurze Analiz i Informacji UOP. "Słyszałem o wykorzystywaniu najbardziej niekonwencjonalnych metod do kontroli korespondencji".


W latach 80. do przesyłania agenturalnych informacji wciąż była wykorzystywana tradycyjna poczta. "Używano krótkich transmisji telefonicznych czy radiowych, ale tajnopisy i mikrokropki w listach również się zdarzały" - pamięta gen. Gromosław Czempiński, były szef UOP, a w latach 70. as polskiego wywiadu cywilnego. "Ale dla mnie wykorzystanie muszek do kontroli korespondencji to jakiś absurd".

Mikrokropka to miniaturowe zdjęcie tekstu lub rysunek pomniejszone do wielkości ułamka milimetra i wkomponowane np. w znaczek pocztowy. Tajnopis, pismo utajone to z kolei tekst zapisany substancją niewidoczną, potocznie nazywaną atramentem sympatycznym. Harcerze np. bawią się w ten sposób, że zapisują coś na kartce mlekiem albo sokiem z cytryny. Po wyschnięciu napis znika, ale pojawi się po silnym ogrzaniu kartki, kiedy elementy organiczne ulegną zwęgleniu. Służby specjalne używały bardziej wymyślnych składników niż cytryna, ale zasada działania była podobna.

I tajnopis, i mikrokropkę sporządzano za pomocą odczynników chemicznych. Czy muszki mogłyby wyczuwać chemikalia i wskazywać podejrzane listy?
"Można się nad tym zastanawiać" - przyznaje nadal sceptyczny gen. Czempiński. "Ale my w wywiadzie zawsze wiedzieliśmy, pod jakie adresy trafiają przesyłki, więc umieliśmy zidentyfikować, które to są" - mówi generał.

Jednak nie mając takiej wiedzy, trzeba przejrzeć wszystkie przesyłki. Tresowana muszka wyczuwająca chemikalia byłaby ogromną pomocą.

Drosophila w służbie SB
"W pomieszczeniu testowym odizolowanym od pomieszczeń hodowlanych ustawiono w odległościach 4 m 2 kolbki stożkowe o objętości 300 ml, w których znajdowało się po 100 g świeżej pożywki stosowanej do hodowli muszek. Do jednej z kolbek wprowadzano badaną substancję (na powierzchni pożywki), druga kolbka stanowiła kontrolę" - czytamy opis eksperymentu przeprowadzonego w pierwszej połowie 1986 roku w Instytucie Przemysłu Organicznego w Pszczynie. Uczeni wypuszczali następnie muszki i patrzyli, dokąd polecą. A muszki leciały tylko do jednej kolby, jakby przyciągała je magiczna siła. Dlaczego? Bo tak je wytresowano.
Raporty z lat 80., do których dotarł DZIENNIK, opisują hodowlę kolejnych pokoleń muszek Drosophila Melanogaster (co ze względu na krótki cykl ich życia zajmowało tylko kilka tygodni) na pożywkach nasyconych wonnymi związkami chemicznymi. Tak hodowane muszki po kilku generacjach wypuszczone na wolność leciały zawsze tam, skąd wyczuwały zapach kojarzący się z pożywką - czyli jedzeniem.



Reklama

"Przed użyciem do celów informacyjnych muszki należy przenieść do czystego naczynia na około 1 godzinę. Następnie należy wypuścić je w pomieszczeniu lub innym miejscu, aby szybko wróciły do miejsca, gdzie została umieszczona próba (pożywka) z zapachem »tresera«" - pouczają w podsumowaniu autorzy sprawozdania. Nie wiadomo, co było zapachem tresera - w raportach jest jedynie informacja, że najskuteczniejsza bya próbka nr 3.

Jednostka wojskowa 1944
Wśród dokumentów, do których dotarł DZIENNIK, jest trop demaskujący SB jako zleceniodawcę prac. To mały świstek - zlecenie wystawione dla Politechniki Łódzkiej, dotyczące badań nad wabieniem owadów. Nosi sygnaturę I-28/0181/72/86/B i jest wystawione przez... jednostkę wojskową nr 1944 stacjonującą w Warszawie.


JW 1944 nie widnieje jednak w wykazie jednostek wojska Ministerstwa Obrony Narodowej i ministerstwo nic o niej nie powie. Więcej za to mówią archiwa z czasów sojuszu Układu Warszawskiego przechowywane w Centralnym Archiwum Wojskowym. "Uprzejmie informujemy, że jednostka 1944 podlegała MSW" - przeczytaliśmy w piśmie z CAW. A skoro MSW, to informacje przechowuje Instytut Pamięci Narodowej.

"Niektóre jednostki MSW miały numery jednostek wojskowych, aby prowadząc korespondencję zewnętrzną, nie ujawnić, że to jest SB" - tłumaczy DZIENNIKOWI historyk Paweł Piotrowski z Biura Edukacji Publicznej IPN we Wrocławiu. - Jednostka Wojskowa 1944 to było w rzeczywistości Biuro "W" Ministerstwa Spraw Wewnętrznych odpowiedzialne za kontrolę korespondencji. Oczywiście, że to Służba Bezpieczeństwa - dodaje.

A więc wszystko jasne: SB, ukrywając się za numerem fikcyjnej jednostki wojskowej, zleciło i opłaciło badania Politechnice Łódzkiej, a ta przekazała je swojemu specjalistycznemu ośrodkowi na Śląsku. Po 21 latach w IPO w Pszczynie nie ma jednak śladu po tamtych badaniach. Nie pracuje już żadna z osób przygotowujących raporty. Ówczesny szef IPO, prof. Stanisław Łakota, zmarł dwa lata temu. Obecny - doc. dr Kazimierz Kita - co prawda w Instytucie rozpoczął pracę jeszcze w 1969 roku, ale o śledczych muszkach nie wie nic.

"Nie przypominam sobie badań związanych z muszkami owocówkami. A informacja, że robiliśmy te badania na zlecenie SB, to już dla mnie zupełna abstrakcja" - mówi zdziwiony.

Zapachem w szkodnika
A jednak ślad pozostał. DZIENNIK dotarł do naukowca z Bielska Białej, który brał udział w badaniach. Jednak nawet dziś nie chce pod nazwiskiem mówić o eksperymentach, a spotkanie wyznacza z dala od miejsca zamieszkania.


"Łączenie mojego nazwiska z SB nie jest dobrym pomysłem. Chcę spokojnie żyć. Kłaniać się sąsiadom, a w niedzielę w drodze na mszę nie być wytykany palcami. Tym bardziej że dopiero teraz dowiaduję się, na czyje zlecenie wykonywaliśmy badania" - mówi.

Mężczyzna dobrze pamięta wydarzenia sprzed dwóch dekad. Prace nad muszkami w pszczyńskim Instytucie koordynował i nadzorował zmarły w 2002 roku dr Józef Góra z Politechniki Łódzkiej, znany i ceniony naukowiec, specjalista od chemii organicznej. Przez lata zajmował się na łódzkiej uczelni badaniami z zakresu wpływu zapachu olejków eterycznych na owady.

"Chodziło o ekologiczne odstraszanie lub wabienie owadów na polach. Wiadomo, że niektóre zapachy owady lubią wyjątkowo, a inne są dla nich wyraźnie nieprzyjemne. Stężenia, które badaliśmy w Instytucie, były niewyczuwalne dla ludzi, natomiast doskonale reagowały na nie muszki owocówki" - wyjaśnia rozmówca DZIENNIKA.

Pamięta, że kiedy dr Góra przyjeżdżał z Łodzi do Pszczyny, na wiele godzin zamykał się w gabinecie ze Stanisławem Łakotem. Ale nigdy nie pojawiali się "smutni panowie", nie było żadnych oficjalnych śladów SB. Naukowcy nie wiedzieli, dla kogo pracują.

Ludzie listy piszą...
Jednostka 1944, czyli Biuro "W" Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, była jednostką "wyspecjalizowaną w realizacji zadań związanych z ochroną łączności pocztowej - w sferze obrotu listowego i paczkowego - przed wykorzystywaniem jej do prowadzenia wrogiej lub przestępczej działalności skierowanej przeciwko podstawowym interesom obronnym, gospodarczym i politycznym PRL" - jak można przeczytać w zarządzeniu nr 0094/82 ministra MSW z 17 grudnia 1982 roku.


"W ramach Biura <W> był też wydział chemii. Jeśli badania zlecało Biuro <W>, to znaczy, że opracowywane metody wykorzystujące muszki owocówki mogły być właśnie używane np. do identyfikowania korespondecji naznaczonej zapachem" - przypuszcza Piotrowski.

W biurze pod koniec lat 80. pracowały 462 osoby na etatach jawnych i 8 na niejawnych, biuro miało też oddziały w poszczególnych województwach. Jego pracownicy zajmowali się kontrolą korespondencji zagranicznej oraz członków opozycji. Setki osób otwierało i czytało listy. Technicy SB "wykrywali pismo utajone i środki służące do jego sporządzania", wynika z opracowania "Struktury Służby Bezpieczeństwa MSW 1975 - 1990" autorstwa Piotrowskiego. Czyli szukali właśnie tego, co muszki mogły wykryć - chemikaliów w listach.

"Jak by to mogło wyglądać? Wyobraźmy sobie komorę metr na metr z zasłoniętymi bokami. Do komory wjedżają po kolei listy, a obsługa patrzy, na których muszki siadają. Na tej samej zasadzie psy wykrywają narkotyki na lotniskach" - mówi Niemczyk.

Czy badania nad muszkami były rezultatem szpiegowskiej obsesji, która ogarnęła władze? Niekoniecznie. W latach 70., jak wynika z dotychczas ujawnionych informacji, polskie służby toczyły istny wyścig na tajnopisy z niemieckim wywiadem BND. Ukryte pismo było nanoszone np. na przysłaną jako prezent koszulę nocną, którą należało wyprać w atramencie. Niemieckim agentom przysyłano też "surowce" do przygotowania tajnopisów, tzw. kalki sympatyczne. Pisząc przez nie na kartce normalnego papieru, zostawał ukryty ślad, widoczny dopiero po użyciu odpowiednich chemikaliów. Kalkę ukrywano jako papier pakowy, w którą opakowano paczkę, kartki książek, czasopism, notatników. Agenci zdekonspirowani przez SB ujawniali metody opracowane na Zachodzie - pisanie miedzią, srebrem, związkami cynku i boru. Hitem był pallad - możliwy do wykrycia tylko za pomocą tzw. przetoku, czyli sporządzenia fizycznej kopii lub działając związkami chemicznymi na sam oryginał, co jednak wiązało się z jego zniszczeniem. Z informacji, do których dotarł DZIENNIK, wynika, że do sporządzania kalek SB wykorzystywało nawet materiały promieniotwórcze, tworząc radioaktywne kalki we współpracy z Instytutem Badań Jądrowych w Świerku.

Być może esbecy opracowywali w Warszawie metody pisania tajnopisów za pomocą najróżniejszych chemikaliów, a potem dzięki naukowcom w Pszczynie sprawdzali, czy te chemikalia można wykryć za pomocą odpowiednio tresowanych muszek owocówek. Ta teoria pokrywa się z tym, co zapamiętał emerytowany naukowiec z IPO, do którego dotarliśmy.

"Mieliśmy wrażenie, że nie robimy niczego nowego, ale raczej weryfikujemy wyniki badań innych. Skąd ten pomysł? Niektóre próbki zapachowe były nam dostarczone jako gotowe do zbadania" - przypomina sobie uczestnik badań.

Do cyklu eksperymentów nad Drosophila Melanogaster wracano przez kolejne lata. Ostatni raport pochodzi z 1991 roku. Wtedy program badań został oficjalnie zamknięty.

"Myślę, że projekt skończył się, bo przestano czytać listy opozycji politycznej, a do tego nastąpiła reorganizacja kontrwywiadu" - przypuszcza Piotr Niemczyk. "Poza tym początek lat 90. to już czas pojawiania się internetu, nowych metod łączności radiowej. Archaiczna poczta przestała być używana, a muszki stały się przestarzałe" - tłumaczy.