Pierwsza z czasów, gdy profesor Religa w roku 2005 kandydował na prezydenta. Wtedy, otoczony kłębami papierosowego dymu, tłumaczył, dlaczego chce zostać głową państwa. Bo oni - ci partyjniacy - za dużo myślą o swoich partiach, a za mało o kraju - mówił. A ci z pana partii to nie? - zapytałem (wspierała go wtedy malutka Partia Centrum)? - Też, jasne, że też - odpowiedział. I pozwolił cytować.

Reklama

Po raz drugi równie poważnie jak wtedy i równie długo - ponad dwie godziny - rozmawialiśmy, gdy był ministrem zdrowia w rządzie PiS. I wtedy także, w oficjalnym wywiadzie, potrafił mieć swoje zdanie, czasem odległe od działaczy Prawa i Sprawiedliwości, niekiedy dramatycznie szczerze wokół niektórych środowisk zatracających w antypisowskich emocjach zwykłą przyzwoitość. Czasem - jak w sprawie swojej wizji reformy ochrony zdrowia - ten swój pogląd wygrywał. Czasem, jak wtedy, gdy mówił o jednoznacznie proeuropejskim stanowisku - musiał ustąpić. Religa - to była jego jedyna marka, uczciwość - jedyna partia.

>>> Dorn: To był człowiek bez zaciekłości

I wreszcie scena trzecia. Gdy wyszła na jaw jego choroba, pozwoliłem sobie prywatnie zadzwonić z wyrazami wsparcia. Wysłuchał, zamilkł na chwilę i stwierdził rzeczowym tonem: - Wie pan, panie Michale, nie znoszę takich wyrazów współczucia. Robię swoje i się nie dam. Dziękuję, ale naprawdę wolałbym, żeby pan po prostu miał do mnie jakiś interes. Ma pan?

Reklama

Akurat wtedy nie miałem, ale kiedy ostatnio na dłużej znikał, walcząc z nowotworem, coraz bardziej czułem, jak straszliwie jest polskiej polityce potrzebny. Bo swoim żarem dawał poczucie, że polityka to sprawa cholernie ważna i że są w niej dobre sprawy, o które warto się bić. Bo swoim zdrowym rozsądkiem i niezależnością rozbijał - czasem jedną wypowiedzią - bezsensowne często łańcuchy partyjnych przekazów. Bo wyczuwał cynicznych pragmatyków na kilometr. Bo był w tej polityce kimś - profesorem światowego sukcesu, który nie musiał tłumaczyć, jakie ma prawo mówić o sprawach publicznych. Mówcą, który nie musiał prosić o głos, by go słuchano. Człowiekiem, który w polityce stracił wiele złudzeń, ale jednemu pozostał wierny: zawsze jest coś dobrego do zrobienia. Zarówno w ludzkich sercach, jak i w polityce.