W najbliższy piątek odbędzie się pierwsza rozprawa w procesie, jaki Ludwik Dorn wytoczył Jarosławowi Kaczyńskiemu za publiczne sugerowanie, jakoby ten nie płacił alimentów swojej byłej żonie. Z pewnością prezes Kaczyński powiedział w tej sprawie dwa słowa za dużo, a Dorn postanowił, że nie odpuści. Jeśli na pierwszej rozprawie strony zawarłyby ugodę, to mielibyśmy do czynienia z prawdziwym cudem skutkującym łamaniem lodów, które przez ostatnie miesiące spiętrzyły się między obydwoma politykami. Ja taki scenariusz zaliczam raczej do gatunku political fiction i nie wierzę w jego realizację.
>>> Rusza proces Dorn - Kaczyński
Dwaj byli sojusznicy, w tym jeden uznawany przez lata za trzeciego bliźniaka, staną więc po dwóch stronach barykady i to w sytuacji tak ostrej i konfrontacyjnej, jaką jest proces sądowy.Sytuacja jest dla obydwu panów bardzo niezręczna również z innego powodu, ponieważ ci sami politycy potrafili ze sobą wspólnie współpracować i przetrwać naprawdę kilka trudnych lat, by potem również wspólnie osiągać poważne sukcesy polityczne. Teraz, jeśli oczywiście pojawią się na sali sądowej, będzie im trudno spojrzeć sobie w oczy, szczególnie po słowach, które z ust Kaczyńskiego padły na temat alimentów Ludwika Dorna.
Wszystko więc wygląda nieco groteskowo, choćby z tego powodu, że politycy, z których jeden był premierem, a drugi pełnił funkcję marszałka Sejmu, a więc jeszcze niedawno piastowali najważniejsze stanowiska publiczne, będą się spierali o to, czy Dorn płacił alimenty, czy ich nie płacił. Będą dowodzili prawdziwości bądź nieprawdziwości słów, które padły publiczne. Dlatego sprawa jest kuriozalna, ale jedno jest pewne - ani jednemu, ani drugiemu nie przysporzy ona wielkiej popularności, jak również nie będzie niczym przyjemnym.
Skoro już jednak Dorn poczuł się tak mocno dotknięty, to nie pozostało mu nic innego, jak nakłonić Jarosława Kaczyńskiego do odwołania tych słów i uzyskać przeprosiny drogą sądową. Tymczasem jak powszechnie wiadomo, nakłonienie prezesa PiS do tego, by odwołał swoje sądy, jest raczej skazane na niepowodzenie. Jeśli już coś takiego się udaje, jak mogliśmy to obserwować na kongresie jego partii, to równocześnie Kaczyński niemal każdym grymasem twarzy dawał do zrozumienia, że przeprasza tylko dlatego, bo został do tego zmuszony, i że wcale nie zmienił w tej sprawie zdania. Później, jak można było obserwować, polityka miłości ogłoszona przez prezesa na kongresie w gruncie rzeczy nie trwała długo.
Ciekawa jest również sytuacja samego Ludwika Dorna, który ma jeszcze nadzieję, że wróci do wielkiej politycznej gry, że wróci do PiS. Z drugiej strony trudno sobie wyobrazić jego powrót do ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego. Jest to scenariusz, który jednocześnie zakłada nieobecność Kaczyńskiego w PiS, bo nie sądzę, by obaj byli w stanie ponownie funkcjonować w jednej partii politycznej. Na razie więc Dorn siedzi w loży komentatora, jego zadaniem jest obserwowanie politycznego spektaklu i jego komentowanie. A że loża jest usytuowana dosyć blisko, to może być pewien, że jego głos jest doskonale słyszalny, również przez dziennikarzy.