Nie podzielam do końca rozumowania Ewy Milewicz, która zdecydowała się oddać przyznane jej przez prezydenta odznaczenie. Ale też rozumiem jej gest.
Różnimy się jednak z Ewą wrażliwościami. Ja wychodzę z założenia, że ordery przyznaje Rzeczpospolita Polska, a nie konkretny prezydent. Musiałbym zatem być obrażony na Rzeczpospolitą, decydując się oddać taki order.
Ale rozumiem, że Ewa Milewicz ma inną wrażliwość i może reagować na to, kto dostaje podobne odznaczenia. Rozumiem, tym bardziej że ostatni ruch prezydenta z orderami musi budzić zażenowanie.
>>> Michalski: Dziennikarka „Wyborczej" nadczłowiekiem?
W przypadku odznaczenia szefa IPN Janusza Kurtyki złamany został dobry obyczaj, wedle którego nie odznacza się ministrów czy innych wysokich rangą urzędników państwowych w trakcie pełnienia przez nich funkcji. Prezydent Lech Kaczyński, odznaczając Kurtykę, dokonał de facto demonstracji politycznej. Wyróżnił człowieka, który pełni rolę w określonym obozie politycznym. Człowieka, który oskarżał o agenturalność zarówno Lecha Wałęsę, jak i drugiego poprzednika Lecha Kaczyńskiego, choć nie był do tego upoważniony. Prezes IPN nie jest bowiem od oceny, ferowania wyroków na temat byłych prezydentów i nie powinien się w ogóle wypowiadać na ten temat. A prezydent powinien się od niego jako od człowieka reprezentującego określony obóz polityczny trzymać na dystans. Gest Ewy Milewicz nie wydaje mi się gestem politycznym, tylko gestem wynikającym z jej indywidualnego wyboru i smaku. I nie jest to wrażliwość wybiórcza, jak twierdzą niektórzy, przypominając, że Milewicz sama krytykowała kiedyś Lecha Wałęsę, w obronie którego dziś oddaje odznaczenie. Krytyka bowiem to nie to samo co zarzut o agenturalność. __________________
PRZECZYTAJ TAKŻE:
>>> Friszke: IPN pisze historię pod dyktando PiS
>>> Romaszewski: To Friszke upolitycznił IPN
>>> Szef IPN: Nie będzie łatwo mnie odwołać