Wałęsa twierdzi, że żadnej imprezy Ganleya 4 czerwca nie uświetni, po czym dodaje, jak to on: „na dzisiaj”, „sytuacja może się zmienić”. Nie wiadomo, czy biorąc od Ganleya pieniądze, podpisał jakiś cyrograf i czy musi na konkretnych wiecach partii Libertas przy boku Irlandczyka wystąpić. Może kiedyś dowiemy się tego z kolejnej książki Cenckiewicza i Gontarczyka.

Reklama

Ponieważ treść kontraktu podpisanego z Ganleyem to dla Wałęsy temat zbyt trudny, nazbyt osobisty, noblista ucieka do przodu i publicznie atakuje Donalda Tuska za to, że premier „wiedział” o jego planach związanych z Ganleyem, ale nie odradził, bo „był zajęty myślami i swoim sukcesem”. Nie wiem, czy Tusk wiedział czy nie wiedział, a jeśli wiedział, to czy nie miał do samego końca nadziei, że Wałęsa tylko blefuje, straszy, podnosi stawkę. Ale publiczna krytyka Wałęsy pod adresem szefa rządu potwierdza tylko hipotezę, że to przeciwko Platformie skierowany jest jego antyeuropejski performance. Że to od Platformy Wałęsa oczekiwał więcej, niż ostatecznie dostał.

Jednak gra byłego prezydenta z PO nie jest warta świeczki. Polskę będzie kosztować za dużo. Narzekamy, że Bruksela zrobiła clip promujący dwudziestolecie upadku komunizmu, w którym o „Solidarności” nie ma nic, a o Polsce mało i dziwnie. Ale Wałęsa u boku Ganleya to jeszcze większy cios zadany wizerunkowi Polski jako kraju, od którego zaczął się upadek komunizmu, czyli prawdziwe zjednoczenie Europy. Zwycięstwo „Solidarności” oznaczało bowiem, że Europy nie będzie już dłużej dzielić ani żelazna kurtyna, ani nieprzekraczalne granice narodowych państw, takie z drutami kolczastymi, psami i celnikami. 4 czerwca to najsensowniejsze święto europejskiej jedności. Spędzać tej rocznicy u boku Ganelaya, który jest tej jedności najbardziej perfidnym i jednocześnie najbardziej skutecznym wrogiem, Wałęsa po prostu nie powinien.

Tusk pokonał związkowych radykałów, przynosząc stoczniowcom obietnicę kuwejckiego inwestora z siedzibą na Antylach. Wałęsa zasługuje na podobną obietnicę, albo jeszcze większą, byle poskutkowała. Może Janusz Palikot powinien każdego ranka podnosić wartość swojej finansowej oferty dla Lecha Wałęsy, żeby wreszcie Ganleya przebić. Gdyby się udało, należałoby uznać, że performance Palikota rzeczywiście służą Polsce. Gdyby Palikot obiecał np. Wałęsie równowartość Nobla za zerwanie umowy z Ganleyem, a noblista tę ofertę przyjął i spędził 4 czerwca, obojętnie, w Krakowie czy Gdańsku, u boku premiera Tuska czy prezydenta Kaczyńskiego, byle nie przy boku Ganleya w świetle europejskich jupiterów, byłbym Palikotowi dozgonnie wdzięczny i nigdy więcej nie napisałbym ani nie wypowiedział nawet jednego słowa krytyki pod jego adresem. Tylko same pochwały.

Reklama

Na razie jednak nie ma nikogo, kto powstrzymałby Lecha Wałęsę przed robieniem rzeczy, które szkodzą Polsce, a w niczym nie pomagają jemu samemu.