Czy największa gwiazda minionej przed niecałym tygodniem kampanii wyborczej PiS, aktorka Anna Cugier-Kotka jest mitomanką, czy rzeczywistą ofiarą napadu? Trudno w tej chwili rozstrzygnąć. Należy założyć, że do jakiejś agresji wobec niej doszło. Ale mało prawdopodobne jest, że sprawcami tego incydentu byli młodzi przeciwnicy PiS-u, czy jak kto woli, zwolennicy Platformy. Sama aktorka sugeruje, że napaść miała podłoże polityczne. Wywodzi to z tego, że wcześniej dostawała wulgarne, obraźliwe pogróżki e-mailami. Zaczęły się one wkrótce po tym, kiedy został wyemitowany spot PiS-u podczas kampanii do europarlamentu. Cugier-Kotka krytykowała w nim PO za niespełnione obietnice składane przed wyborami parlamentarnymi dwa lata temu. Część internautów uznawała ją za "zdrajczynię", ponieważ w kampanii w 2007 roku występowała w spocie PO. teraz w czasie napadu sprawcy wykrzykiwali tez do niej, że jest "sprzedajną dz... PiS".

Reklama

Moja nieufność do wersji politycznej napaści wynika m.in. ze sprzecznych informacji, jakie pojawiają się o tym zdarzeniu. Pierwsze mówiły o tym, że napad miał miejsce w piątek wieczorem pod domem aktorki. Tam przez grupę młodych mężczyzn została mocno poturbowana, nawet kopana. Zaraz potem miała trafić do szpitala i tam zrobić obdukcję, a następnie wrócić do domu. Dzisiejsza wersja mówi, że napadnięto na nią w sobotę rano. Napastnicy, których miało być trzech, wykręcili rękę, a jeden z nich uderzył ją w pośladek. O tym ataku policję powiadomiła telefonicznie dopiero wczesnym popołudniem. I wtedy też poinformowała, że do tej pory nie zrobiła sobie obdukcji. Mediom dorzuciła, że została kopnięta w kolano.

Niezależnie od rzeczywistego przebiegu zdarzenia, musiało to być dla aktorki przykre przeżycie. Dlatego współczuję jej.

Z drugiej strony mam nieodparte wrażenie, że ta historia przypomina mi coś dobrze znanego. Otóż pod koniec lipca 2007 roku znany adwokat śląski, pełnomocnik rodziny Barbary Blidy,Leszek Piotrowski podał sensacyjną wiadomość o tym, że został pobity przez nieznanych sprawców. Twierdził, że ma to na pewno związek z jego rolą w sprawie samobójczej śmierci Barbary Blidy. Podobnie jak w przypadku Cugier-Kotki również nie zrobił sobie od razu obdukcji, a policję poinformował jeszcze później niż ona, bo dopiero trzy dni po zdarzeniu. Kiedy ta zaczęła badać sprawę, okazało się, że tego wieczoru, kiedy miał być pobity, był na jednym głębszym w barze piwnym "Harnaś" w Katowicach. Wtedy też policja dowiedziała się - świadkiem była jedna z pracownic baru - że w czasie pobytu w lokalu Leszek Piotrowski, pijany spadł ze stołka barowego. Okolica baru była monitorowana przez kamery. Na jednym z nagrań, zabezpieczonych przez policję, widać było zataczającego się mężczyznę, przypominał on sylwetką Piotrowskiego, który uderza głową w słup znaku drogowego. Kiedy śląskiemu adwokatowi przedstawiono te fakty, nadal lansował wersję polityczną, mówiąc: "Mogłem sam się przewrócić, bo ktoś dosypał mi coś do szklanki".

Reklama

Okazuje się, że nie tylko politycy mają skłonność do tłumaczenia prozaicznych wydarzeń zakulisowymi motywami.