Upływający właśnie rok rządów Jarosława Kaczyńskiego można uznać tylko częściowo za udany. U źródeł większości niepowodzeń premiera stoi koalicja z Samoobroną i LPR, zamiast oczekiwana z PO. Choć w polityce, głównie wewnętrznej, dostrzegam też osiągnięcia.
Jeśli chodzi o sukcesy, to należy wskazać cztery podstawowe punkty. Po pierwsze, ten rząd - znacznie lepiej niż poprzednie - wydaje unijne pieniądze. Jest to zasługa minister rozwoju regionalnego Grażyny Gęsickiej.
Po drugie, podjęto zupełnie zaniedbany problem bezpieczeństwa energetycznego Polski. Czasami rządowi brakuje konsekwencji i - jak dotąd - doprowadzenia do końca tych projektów. Być może zbyt dużą rolę w tych gospodarczych zamierzeniach przypisuje się kontekstowi politycznemu. Widać jednak dużo zaangażowania wkładanego przez rząd oraz strategiczne myślenie, aby Polska mogła pozyskiwać energię z różnych kierunków.
Po trzecie, rząd Jarosława Kaczyńskiego skutecznie walczy z korupcją. Można powiedzieć, że być może w tej chwili nie ma urzędnika w służbach publicznych, który czułby się bezkarny. Świadczy to o skuteczności antykorupcyjnych działań. Można się kłócić jedynie o metody. Nie wiadomo czasami, czy środki podejmowane w walce z korupcją są adekwatne do efektów, ale zdecydowany postęp w tej mierze jest widoczny.
Czwarty plus to podjęcie prób doprowadzania do końca reform z okresu AWS. Rząd SLD praktycznie nie zrobił nic, aby zapewnić funkcjonowanie trzeciego etapu reformy emerytalnej. Rząd Jarosława Kaczyńskiego stara się naprawić te zaniedbania, choć czasu pozostało niewiele. Lewicowy rząd popsuł też reformy służby zdrowia i w tej chwili, choć pod presją, widać jakąś próbę posunięcia tych spraw do przodu.
Są jednak także porażki. Na pierwszym miejscu wymieniłabym politykę zagraniczną. Nie chodzi mi o intencje i cele, które są bardzo dobre. Rządowi zależy na silnej pozycji Polski w Europie i w świecie. Ale moim zdaniem realizacja tych zamierzeń, szczególnie w wymiarze europejskim, jest nieprofesjonalna, mało skuteczna, a politykę prowadzi się w złym stylu. Myślę tutaj przede wszystkim o tym, czego dowiadujemy się teraz o kulisach ostatniego szczytu Unii Europejskiej w Brukseli. Ze strony Sekretariatu Komisji Europejskiej pojawiały się sugestie, że inny sposób liczenia głosów, niż "podwójna większość", czyli tzw. pierwiastek, był możliwy do wprowadzenia równolegle z podwójną większością. Trzeba było to wykorzystać i przygotować się na 2014 rok, pokazując dwa różne modele UE - jeden oparty bardziej na równości i współpracy krajów UE, drugi czysto proporcjonalny, czyli właśnie podwójna większość. Pierwszy model jest bardziej otwarty na przyjmowanie nowych, dużych krajów, takich jak Turcja i Ukraina.
Prawdopodobnie wprowadzenie już teraz, równolegle, tych dwóch sposobów liczenia głosów i w przypadku wyraźnej odmienności wyniku rozpoczynanie negocjacji od nowa było szansą przeprowadzenia przez Polskę pewnego dalekosiężnego projektu modelu przyszłej Unii. Spanikowano jednak i podporządkowano się temu, co sugerowała m.in. komisarz Danuta Huebner. Dodatkowo, trzeba niestety zwrócić uwagę na brak profesjonalizmu minister spraw zagranicznych Anny Fotygi.
Wszystko, co się mówiło przed szczytem, to wielkie zadęcie, natychmiast zostało zapomniane w trakcie negocjacji. To jest niestety porażka. Podobnie zresztą jak weto w sprawie rosyjskiego embarga na polskie mięso. Wygrywają na tym tylko Rosjanie. Gdyby rozpoczęli oni negocjacje nad nową umową Rosja-UE z całą Unią, a nie - tak jak teraz - z poszczególnymi krajami, to musieliby w nowym układzie uwzględnić problem energetyki, czego nie chcą zrobić. Dlatego polskie weto jest im właściwie na rękę. Sposób prowadzenia polityki zagranicznej jest zatem najsłabszą stroną rządu Jarosława Kaczyńskiego. Absolutnie się w tej sprawie zgadzam z panem Pawłem Zalewskim.
Po drugie, porażką tego rządu jest też koalicja z Samoobroną i LPR, która doprowadziła do obniżenia jakości dyskursu politycznego. Ten układ rządowy jest żenujący, jeżeli chodzi o styl sprawowania władzy, wymusza rozdawanie stanowisk w państwie ludziom nieprofesjonalnym. Spowodowało to odsunięcie się od PiS ludzi politycznego centrum, ludzi liczących na wyższe standardy. Ta polityka jest też sprzeczna z tym, co PiS głosiło przed wyborami. Chodzi o obietnice, że nie będzie upartyjniania państwa, tylko profesjonalizm i stawianie na kompetencje. W praktyce obserwujemy coś odwrotnego.
Po trzecie, właściwie do dziś nie podjęto, i przy obecnym kryzysie wewnątrz koalicji i wewnątrz rządu będzie to jeszcze trudniejsze, reformy finansów. W Polsce obserwujemy kolosalne marnotrawstwo środków publicznych. Na rozwiązanie czeka np. problem KRUS. Odwlekanie reform, niewykorzystanie fazy wysokiego wzrostu, jest karygodne. Brytyjskie pismo "The Economist", życzliwe Polsce, zwraca uwagę na brak profesjonalizmu, determinacji i umiejętności wykorzystania wzrostu gospodarczego dla przeprowadzenia głębokich reform w finansach publicznych.
U źródeł tych porażek stoi nieumiejętność stworzenia tego, czego wszyscy oczekiwali, czyli koalicji PiS-PO. Winę za taki stan rzeczy ponoszą obie te partie. To spowodowało dalsze nieszczęśliwe konsekwencje - współpracę z LPR i Samoobroną, rozdawnictwo państwowych posad i fatalny poziom dyskursu politycznego.
Mam też duże wątpliwości co do sposobu, w jaki rząd (razem z prezydentem) zajmuje się kwestią instalacji w Polsce elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Nie informuje się poważnie opozycji, ekspertów i opinii publicznej o kulisach negocjacji z Amerykanami i celach polskiego rządu. Szczęśliwie, projekt ten został skorelowany z projektem bezpieczeństwa europejskiego. Częściowo pod naciskiem prezydenta Czech Vaclava Klausa USA podjęły rozmowy z europejskimi krajami, należącymi do NATO, podczas gdy prezydent Lech Kaczyński uważał, że to jest tylko sprawa bilateralna. Było to bardzo ryzykowne podejście, bo gdyby nie skoordynowano projektu tarczy z NATO, to ta amerykańska inicjatywa (jeżeli w ogóle dojdzie do jej realizacji) mogłaby się przyczynić do osłabienia Sojuszu Północnoatlantyckiego. A przecież dla nas wejście do NATO było wielką wartością. To był przełom, jeżeli chodzi o gwarancje bezpieczeństwa.
Sprawa tarczy antyrakietowej bywa interpretowana jako geopolityczna gra prezydenta G.W. Busha, mająca służyć utrudnieniu zbliżenia między Rosją i przede wszystkim Niemcami. Chodzi o politykę energetyczną. Rosjanie zbyt się "rozciągają" ze swoimi rurami, a nie inwestują dostatecznie w samo wydobycie. Dlatego kanclerz Angela Merkel przygotowała projekt wejścia niemieckiego kapitału w złoża gazu i ropy w Rosji. Jednak przy zaostrzeniu się sytuacji w Rosji, choćby tylko na poziomie politycznego dyskursu (Rosję czekają wybory prezydenckie i wybory do Dumy), Niemcom będzie znacznie trudniej zaufać wschodniemu partnerowi i zainwestować olbrzymie pieniądze.
Polska w tego typu grach jest wykorzystywana instrumentalnie, podobnie jak w Iraku i Afganistanie. Z tego co słyszę, mamy problemy z dobrym przygotowaniem sprzętu do misji w Afganistanie, ale przede wszystkim sama ta wojna jest nie do wygrania. Jeśli chodzi o Irak, to Izba Reprezentantów zasugerowała prezydentowi Bushowi wycofanie wojsk amerykańskich.
Nasi politycy rozmowy na te tematy prowadzą za zamkniętymi drzwiami, nie uwzględniają też krytycznego stanowiska polskiego społeczeństwa. Dlatego uważam, że rząd Jarosława Kaczyńskiego powinien poprawić sposób prowadzenia polityki obronnej państwa. Znacznie lepiej byłoby, gdyby dyskusje odbywały się przy otwartej kurtynie, gdyby uwzględniano zwłaszcza głos specjalistów, jak to się dzieje w większości demokratycznych krajów. Specjalistów, takich jak np. były minister Radosław Sikorski i były wiceminister Stanisław Koziej, którzy np. w sprawie tarczy mówili od początku o wspomnianym ryzyku osłabienia NATO.
Jadwiga Staniszkis, prof. socjologii, Instytut Studiów Politycznych PAN