Ruina projektu reformowania Polski przez prawicę zniechęca mnie... Wiem, że partia Jarosława Kaczyńskiego od dawna jedzie już w drugą stronę. Jednak na sztandarach ma prawicowe znaki, zatem w powszechnym odczuciu realizuje projekt ruchu prawostronnego – i już. W istocie polityka prezesa PiS jest oparta na refleksji, że o stopniu głębokości reformy świadczy przyrost możliwości podejmowania decyzji personalnych przez władzę centralną. A potrzebę zmian potwierdzają wycia opozycji. Jak wyje, to znaczy, że na reformie traci, a więc była ona potrzebna.
Wbrew temu, co potocznie się kojarzy, tradycyjna prawica nie ma wielkiego przekonania do dyktatorów. Silna władza wykonawcza – owszem, głowa państwa realnie sprawująca władzę – bardzo proszę. Naszym chytrym pomysłem na równoważenie władzy „króla” (albo po prostu króla) było zawsze wzmacnianie instytucji, które nie były państwowe, tylko autonomiczne, chociaż z państwem współpracujące, ale mu niepodporządkowane.
Kiedy prezes Kaczyński o tym słyszy, twarz mu się zmienia, bo w autonomii widzi skrytą pod płaszczem ładnych słówek ochronę sitw. Współczułem p. Jarosławowi, kiedy krzyczał o zdradzieckich mordach, broniąc, w najgorszy chyba sposób, pamięci brata. Oczywiście, opozycja używa imienia śp. Prezydenta w złej wierze, ale prawdą jest, że Lech Kaczyński sympatyzował z samorządem sędziowskim, współpracującym z władzą na zasadzie autonomii. Nie wydaje się, by przeceniał autonomię nauczycieli czy samorządu lokalnego, ale wolność środowisk prawniczego oraz akademickiego, których sam był częścią, cenił.
Może to jest polski problem 2017 r.: że nasz „król” nie należy do żadnego innego środowiska niż partyjne?
Reklama