Niedawno opublikowano raport NIK dotyczący premii dla członków rządu. Czy znalazło się w nim coś zaskakującego?
Krzysztof Brejza: Kontrolerzy NIK potwierdzili tezy, które stawialiśmy od początku. W wyniku kontroli zobaczyliśmy, że pieniądze przelewane co miesiąc na konta polityków PiS nie miały charakteru nagród, lecz cyklicznego, bezprawnego wynagrodzenia. Raport zwraca na to uwagę, a to będzie rodzić konsekwencje prawne. Kontrolerzy, tak jak nasi prawnicy wskazują na fakt, iż nie było uzasadnień dla tego typu nagród. W konsekwencji Prokuratoria Generalna będzie miała jeszcze więcej argumentów. Już za półtora roku powinna ona rozpocząć ściąganie od kilkudziesięciu polityków PiS tych środków na rzecz budżetu państwa. Z drugiej strony, Platforma Obywatelska przedstawiła już projekt ustawy wprowadzający specjalną procedurę zwrotu tych środków do budżetu. Jestem pewien, że te pieniądze wrócą tam gdzie powinny, czyli do budżetu państwa.
Czy nie pojawi się wówczas zarzut, że prawo działa wstecz?
Nasi mecenasi opracowali taki projekt ustawy dbając, by unikać tego typu zarzutów wobec niej. Rozumiem, że politykom PiS trudno będzie go poprzeć w tej kadencji, bo to jakby karp głosował za przyspieszeniem Wigilii. Moim zdaniem jednak te pieniądze zostały nienależnie przyznane. Prokuratoria Generalna wobec tego będzie zobowiązana w trybie cywilnym do wyegzekwowania od tych ludzi świadczeń nienależnych. Możliwa jest również odpowiedzialność karna wobec osób, które uruchamiały te środki.
Zostały już złożone zawiadomienia do prokuratury?
Przygotowujemy je i zbieramy stosowne informacje. Wiemy jednak, że prokuratura Zbigniewa Ziobry nie będzie ścigała swojego zwierzchnika, który nota bene sam wziął prawie 100 tys. zł drugiej pensji i niestety nadal nie zwrócił tych środków do budżetu państwa.
Strona rządowa tłumaczy, że przekazała te pieniądze na cele charytatywne.
Gdy złapię złodzieja, który ukradł mi rower, to nie obchodzi mnie, że potem rower został przekazany mojemu sąsiadowi czy komukolwiek innemu. Zwrócić coś można jedynie temu komu się zabrało. To elementarz logiki. A tutaj tego nie zrobiono. Jarosław Kaczyński chciał rozwiązać ten problem zagraniem pod publiczkę. Jednak niczego to nie zmieniło. Lider PiS naraził jedynie swoich polityków na to, że będą dwukrotnie ponosić koszty. Choć swoją drogą, wcale nie zakładam, że te środki naprawdę zostały przekazane na Caritas. To tylko wrzutka marketingowa, która nie musi być prawdziwa. Przedstawiciele rządu sugerowali, że na stronach Kancelarii Prezesa Rady Ministrów ukaże się stosowna lista przelewów, ale do dziś nic nie pokazano. Premier mówił, że wszystko ma być transparentne. Właśnie widać jakie jest. Zresztą i tak by to nie miało znaczenia, bo odkupienie win jest zupełnie czym innym niż zwrot do budżetu państwa.
Jaka odpowiedzialność karna wchodziłaby w grę?
Z pewnością przekroczenie uprawnień. Ktoś zdecydował przecież o uruchomieniu tych środków. Powstaje więc pytanie, co z Beatą Szydło, która w kuriozalny sposób dokonała aktu samonagrodzenia siebie.
Nie obawiają się państwo oskarżeń o stosowanie odwetu politycznego?
Nie, bo walczymy o sprawiedliwość i egzekwowanie podstawowych norm prawnych. Nie można samego siebie nagrodzić. Raport NIK wskazuje też na to, że to nie były nagrody, lecz cykliczne przelewy dokonywane co miesiąc. Większość z tych ludzi nawet nie wiedziała, że jest nagradzana. Minister Lipiński pytany przez dziennikarzy śmiał się, że nigdy w życiu nie dostał żadnej nagrody. Jednak okazało się, że w tym samym czasie otrzymywał łącznie ponad 50 tysięcy złotych. Przypominam, że nagroda ma na celu zmotywowanie pracownika. Ci ludzie nie wiedzieli nawet, że są w ten sposób motywowani. Po prostu ustawa podwyżkowa nie przeszła, więc znaleziono sposób na uruchomienie możliwości podwojenia pensji. Teraz trzeba ponieść tego konsekwencje. Dlaczego niby powinniśmy pozostawić tę sprawę? Czy oni są jakąś specjalną kastą polityków PiS? Stoją ponad prawem jak jakaś oligarchia? Widać, że dążą do takiego stanu podporządkowując sobie sądy, ale my jako opozycja dążymy do zaprowadzenia realnego prawa i sprawiedliwości.
Minister Rostowski zeznając przed komisją śledczą ds. Amber Gold. Wygrał to starcie?
Posłowie PiS skompromitowali komisję śledczą. Nie pozwalali odpowiadać świadkowi. Próbowali go zaszczuć i upokorzyć. Chcieli zrobić z przesłuchania thriller polityczny, jednak zrobili kabaret z samych siebie. Dobrze, że minister Rostowski zachował zimną krew i nie pozwolił sobą gardzić ani manipulować. Jako świadek komisji śledczej starał się odpowiadać na stawiane pytania. To przesłuchanie było dowodem ostatecznego upadku tej komisji. Spadły maski z twarzy polityków PiS. Wiadomo, że ta komisja ma być pałką na Donalda Tuska i Platformę Obywatelską. Wczoraj jednak się ona połamała i spadła na nogi tych, którzy chcieli nią okładać opozycję.
Słowa ministra o tym, że aferze Amber Gold nie dało się zapobiec nawet gdyby organy państwa działały lepiej nie były kuriozalne?
Nie dało się zapobiec, bo to PiS w 2006 roku stworzył tak słabą Komisję Nadzoru Finansowego. Przypomnę, że wtedy odrzucił poprawkę Platformy Obywatelskiej rozciągającej nadzór KNF na instytucje parabankowe. PiS obawiał się, że silny KNF będzie kontrolował SKOK-i. Chroniąc SKOK-i, PiS ochronił też późniejsze Amber Gold. To istota tej afery. Drugim jej elementem były oczywiste błędy prokuratury. Teraz napastliwie przesłuchiwano przez dziewięć godzin ministra finansów, ale przypomnę, że przesłuchania prokuratorów Prokuratury Generalnej trwały trzykrotnie krócej i przebiegały w bardzo miłej - ze strony PiS - atmosferze. A przecież to właśnie tam doszło do największego w historii zaniedbania, czyli zagubienia pisma-alertu na temat Amber Gold na dziewięć miesięcy przed upadkiem tej piramidy finansowej. Tego wątku w ogóle nie wyjaśniliśmy.