Wstanę rano, by obejrzeć w telewizji publicznej (finansowanej z podatków wszystkich obywateli i dlatego prezentującej pluralizm poglądów) kolejny etap niepodległościowego rejsu polskiego złotego medalisty w żeglarstwie. Później pójdę pospacerować i obejrzeć w ważnych dla historii miejscach zbudowane na stulecie niepodległości kolumny (takie planowało MON). Dla relaksu przysiądę na ławeczce niepodległości (takie też planowało MON, ale już za kolejnego ministra). A popołudniem udam się na Marsz Niepodległości. Będzie on łączył Polaków (nawet ci z przeciwnych obozów politycznych wzniosą się ponad polityczne animozje) i zostanie zorganizowany przez silne państwo. Prezydent – głowa państwa – zgodnie z zapowiedziami sprzed dwóch tygodni weźmie w nim udział.
Tak to miało wyglądać. Ale nie wygląda. I ciesząc się z tysięcy innych, w dużej mierze oddolnych inicjatyw obywateli: wystaw, festiwali czy konferencji mających uczcić stulecie niepodległości, warto na podstawie niezrealizowanych obietnic pokazać radykalną słabość państwa.
Przy okazji organizacji tych obchodów w oczy kłuje brak sterowności zwany czasem przez szeregowych posłów imposybilizmem. Antoni Macierewicz jako minister obrony zapowiadał zbudowanie kolumn niepodległości. Chodziło o memoriały w miejscach szczególnych dla historii kraju. Jednak po zmianie personalnej nowy minister – Mariusz Błaszczak miał inną wizję – ruszył konkurs na ławki niepodległości. W sierpniu. Dziś nie ma ani kolumn, ani ławek. Państwo nie jest zdolne do realizacji takiego, wydawałoby się, niezbyt skomplikowanego projektu w wyznaczonym czasie. Mówiąc językiem korporacyjnym – "nie dowozi". I jak my mamy budować Centralny Port Komunikacyjny?
W tej sytuacji widać kolejny grzech państwa polskiego: brak ciągłości. Wystarczyła zmiana na stanowisku szefa instytucji, by jeden projekt trafił do kosza, a drugi został wyciągnięty z kapelusza. Przykłady, i to znacznie poważniejsze, można mnożyć. Nagłe, niezapowiadane wcześniej podwyższenie wieku emerytalnego i później już zapowiadane jego obniżenie. Stawianie na energię z wiatraków i potem szybkie wygaszanie projektu.
Reklama
Ta nieprzewidywalność jest także skutkiem niechlujności legislacyjnej, którą przy obchodach widać gołym okiem. Prezydent chciał zorganizować marsz, ale nie mógł, bo impreza narodowców jest cykliczna. W związku z tym to dotychczasowi organizatorzy, zgodnie z prawem, decydują, co tam się może dziać. To pokłosie ustawy uchwalonej na potrzeby organizacji rocznic smoleńskich. Brak roztropności przy legislacji widać choćby przy tym, że 12 listopada być może będzie dniem wolnym od pracy. A być może nie. Dziś jest 7 listopada, a odpowiedniej uchwalonej ustawy wciąż nie mamy. Na przykład w Poznaniu odwołano planowane na ten dzień przetargi z powodu "prawdopodobieństwa uchwalenia przez Sejm RP" dnia wolnego.
Łączy się to z kolejnym grzechem państwa polskiego, którego przez prawie 30 lat po upadku PRL nie wypleniliśmy. Niestety, u nas Ludwik XIV, mimo że nie mamy Wersalu, wciąż żyje – a powiedzenie "państwo to ja" jest twórczo reinterpretowane. Z tym że "ja" to dziś "partia". Tak jest właśnie z ustalaniem nagle dnia wolnego, z tworzeniem prawa pod imprezy partyjne czy przejmowaniem przez (każdą) partię rządzącą instytucji publicznych, a szczególnie spółek Skarbu Państwa. Jak choćby wspominaną TVP. Pod rządami Jacka Kurskiego bije niechlubne rekordy stronniczości i jest po prostu słabą jakościowo tubą propagandową. Jednak przekonanie, że za rządów PO-PSL państwowa telewizja nie sprzyjała partii rządzącej, nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością.
Podobne grzechy można wyliczać jeszcze długo – obrazu całości to nie zmieni. Po 100 latach od odzyskania niepodległości państwo polskie w wielu obszarach jest dramatycznie słabe. Wbrew ostatniej nagonce polityków brakuje nam choćby niemieckich mediów. W Niemczech publiczne media, choć finansowane przez państwo, są systemowo odporne na ręczne sterowanie partyjnych bonzów. Brakuje nam też sprawnej służby zdrowia, edukacja podlega permanentnej, niezrozumiałej reformie, najlepsze uczelnie zajmują odległe miejsca w rankingach, system podatkowy jest nieprzejrzysty, a sądy działają przewlekle.
Z drugiej strony dzięki państwu (w dużej mierze programowi 500 plus) poprawia się los najbiedniejszych, korupcja jest znacznie mniejsza niż w latach 90., a jak się pojedzie choćby do naszych sąsiadów na Ukrainę, to widać jak olbrzymi skok wykonaliśmy w tworzeniu naszej państwowości. Świętując i radując się ze stulecia państwa polskiego, nie spoczywajmy na laurach. To, że ma 100 lat i że jest polskie, to mało. Niech nasze państwo będzie też silne. Zacznijmy je budować dzień po zakończeniu świętowania. Czyli 12 listopada. No, albo 13.