Dla mnie jest ona częścią wspomnień o bardzo ważnej epoce mojej młodości, młodości mojej generacji. Irena Sendlerowa była ode mnie pół generacji starsza, ale należała do tych inteligentów, którzy byli dla nas przykładami.
Kiedy ją poznałem, już ponad 65 lat temu, była przystojną, około 40-letnią panią i nosiła pseudonim Jolanta. Kiedy zimą z 1942 na 1943 rok wprowadziła do istniejącej już wtedy Rady Pomocy Żydom swoją grupę ludzi, nie wiedziałem, kim jest, jak się naprawdę nazywa. Koordynowała działalność wielu osób, które ratowały żydowskie dzieci. Trwało to aż do jej aresztowania jesienią 1943 roku. Potem po wyjściu z więzienia musiała być bardzo ostrożna, ale dalej prowadziła tę działalność.
Trzeba podkreślić, że była to aktywność pionierska. Wyprzedzała w czasie szereg innych zorganizowanych inicjatyw ratowania prześladowanych, przynajmniej w Warszawie. Irena Sendlerowa działała legalnie, pod szyldem Zarządu Miejskiego. Ale robiła legalne i nielegalne rzeczy. Zarząd Miejski mógł pomagać sierotom czy nędzarzom, ale nie Żydom, bo to było zakazane. Miała więc mandat do prowadzenia pewnej działaności, ale świadomie go nadużywała. A to groziło konsekwencjami, do kary śmierci włącznie.
Pracując wtedy w Radzie Pomocy Żydom byłem z Ireną Sendlerową pośrednio związany. Osobiście nie ratowałem akurat dzieci, bo tym zajmowały się głównie kobiety, z naturalnych względów, ale brałem udział w pracach Rady Pomocy Żydom, którą współzakładałem.
Pars pro toto – Irena Sendlerowa nie była jedyną zasłużoną w takiej działalności, ale długo żyła i dzięki zainteresowaniu mediów jej osobą jakaś cząstka prawdy o przeszłości ocalała. Irena Sendlerowa przyczyniła się do poszerzenia wiedzy o prawdziwym obliczu sytuacji w Polsce i postaw społeczeństwa polskiego w warunkach tamtej próby.
Należała do tych ludzi uczciwych i dzielnych, wśród których obracałem się na co dzień i których bardzo szanowałem. W tamtym czasie nie znałem statysk, ile osób, komu udało się uratować, w ogóle, co się komu udało, a co nie. To była inna perspektywa - można ją porównać do człowieka, który bierze udział w bitwie, strzelają do niego, jest ranny, ale nie wie, jaki jest wynik bitwy, dowiaduje się o nim dopiero potem.
Dzisiaj wracam do tego pamięcią. Byliśmy uczestnikami tamtych wydarzeń. Ja dla Ireny Sendlerowej byłem "Ludwikiem", ona dla mnie "Jolantą". Przewodniczący całej Rady Pomocy Żydom był dla niej "Trojanem", choć naprawdę nazywał się Grobelny. To było inne życie, inny świat.
Nie rozmawiałem z nią od lat. Nasze życiorysy były odrębne. Jestem od niej młodszy o mniej więcej 10 lat. Nigdy nie byłem w gronie jej osobistych przyjaciół. Opiekowała się nią pani Ewa Junczyk-Ziomecka z Kancelarii Prezydenta. Czyniła starania o wywołanie zainteresowania jej kandydaturą do nagrody Nobla. Śmierć zamyka te starania.
Dla mnie była jedną z wielce zasłużonych i ważnych osób, które poznałem, ratując innych. Szkoda, że odchodzi coraz więcej świadków tych wydarzeń, bo skazuje to nas na przekazy wtórne. Ona była już jedną z ostatnich w Polsce i w świecie. Każda śmierć człowieka tej generacji jest zubożeniem naszej wiedzy. Śmierć świadka jest zamknięciem czegoś, jakiegoś rodziału, zostaje już tylko historia pisana.