Anna Nalewajk: Sondaż przeprowadzony dla DZIENNIKA pokazuje, że prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu nie uda się poprawić wizerunku i notowań przed wyborami w 2010 roku.
Ireneusz Krzemiński*: Jest silna i bardzo głęboko nastawiona antyprezydencko grupa Polaków. Więc ci, którzy nie lubią Lecha Kaczyńskiego, uważają, że mu się nie uda. Tych, którzy uważają odwrotnie, jest ok. 30 proc. Mniej więcej tyle liczy grupa zwolenników prezydenta w rankingach popularności. Z tych wyników nie wynika nic znaczącego dla prawdziwej kampanii wyborczej. Trzy lata temu pomiary popularności jednoznacznie wskazywały na wygraną Donalda Tuska, a wygrał Lech Kaczyński. Moim zdaniem jest to kwestia otwarta.
Według otoczenia prezydenta wszystkiemu winne są media, które faworyzują premiera Donalda Tuska, a prezydenta pokazują w złym świetle.
Zawracanie głowy. Media są krytyczne wobec prezydenta, ale jednocześnie podchwytują wszystkie pomysły i prowokacje, jakie tylko podrzucają PR-owcy PiS-u. Nie wiem, jak można w tej sytuacji mówić, że prezydent jest źle traktowany.
A czy odejście Anny Fotygi może pomóc poprawić wizerunek prezydenta?
Bardzo wątpię. To jest incydent, który dotyczy samych polityków i kręgów ludzi, którzy są zainteresowani sprawami politycznymi lub w nie włączeni. Ich może jej odejście co najwyżej ucieszyć. Bardzo dobrze, że ta kobieta, która powinna raczej piec prezydentowi szarlotki, odeszła. Może teraz się tym zajmie. Ale z jej odejścia nie wynika nic dla funkcjonowania państwa i samego prezydenta.
W ostatnich tygodniach prezydent jest bardzo aktywny, zarówno politycznie, jak i medialnie. Zaczęło się od Gruzji, teraz są wywiady w gazetach i telewizji.
Cała ta ofensywa jest zauważalna przez część ludzi, ale raczej przez tych, którzy i tak przy prezydencie trwają. Nie wpłynie to jednak znacząco na wizerunek prezydenta. To było doskonale widać na przykładzie Gruzji. Ta aktywność powinna wpłynąć przynajmniej na chwilę na notowania Lecha Kaczyńskiego, a tak się nie stało. Ma te same wyniki od wielu miesięcy, skaczą co najwyżej o jeden procent, dwa procenty w górę lub w dół. Ta kampania kontynuje pewną grę polityczną, która jest mecząca dla większości Polaków. Te wzajemne połajanki z premierem, te śmiechy przy wystąpieniu Donalda Tuska w obecności Condoleezzy Rice, w niczym specjalnie pomóc mu nie mogą.
Co więc prezydent może zrobić, żeby Polacy zaczęli inaczej go postrzegać?
Ofensywa prezydenta ma obronny charakter. Jego wystąpienie w Tbilisi było - moim zdaniem - politycznie nieodpowiedzialne. Prezydent w dalszym ciągu jest dziwakiem na tle Europy i będzie wykluczony z jakichkolwiek rozmów z Rosją, bo Rosja będzie go unikała albo będzie wręcz żądała jego wykluczenia. Nawet jeżeli prezydent miał coś zyskać na kampanii gruzińskiej, to efekt jest bardzo dwuznaczny. Więc nie ma szans na zmianę postawy niechętnych mu Polaków lub tych, którzy patrzą na niego z obojętnością. Prezydent reprezentuje pewne polskie doświadczenia i myślenie, że nie można Rosji ufać, ale to błędna droga. Jego postępowanie można porównać do zachowania przywódców Powstania Warszawskiego. Niby wszystko było świetnie przygotowane, ale nic do końca nie było uzgodnione z aliantami, nie było też próby porozumienia się z dowództwem sowieckim. Radziłbym prezydenckim specjalistom od PR, żeby zastanowili się nad takimi kampaniami, które będą budziły jednoznaczne pozytywne odczucia u jego przeciwników. Na razie to się im nie udaje, także z powodu tego, że prezydent jest, kim jest. Ma pewne założenia, idee i charakter, czego specjaliści od wizerunku nie będą mogli zmienić. Tak jak nie można było kiedyś zmienić charakteru Tadeusza Mazowieckiego.
* socjolog. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego