Porównajmy dwa pakiety dzisiejszych porannych informacji. Pakiet pierwszy, polityka polska w Europie: 1. dobra współpraca prezydenta i premiera na szczycie antykryzysowym, 2. premier ogłasza, że Polska uzyskała 330 milionów euro pomocy netto w ramach unijnego programu przeciwdziałania kryzysowi, 3. polska delegacja miała swój udział w przeforsowaniu finansowego wsparcia dla uniezależniającego Unię od Rosji gazociągu Nabucco.

I teraz pakiet drugi, informacje o polityce polskiej w wymiarze krajowym: 1. Farfał przerzuca program Wildsteina na godziny nocne, 2. prokuratura bada obelgi Figurskiego pod adresem prezydenta, 3. poseł Mularczyk domaga się powołania sejmowej komisji śledczej w sprawie senatora Misiaka.

Morał wynikający tego porównania jest banalnie prosty. Dopiero Europa zmusza polskich polityków do większej powagi, bo Polska nie zmusza ich do niczego. Odstępstwo od tej zasady było tylko jedno: ubiegłoroczny kryzys samolotowy. Wówczas polska klasa polityczna zachowała się w wymiarze europejskim tak samo niepoważnie, jak na co dzień zachowuje się w kraju. I Polacy - paradoksalnie - ukarali wtedy (w sondażach, codziennym "gadaniu") niezatapialną wcześniej Platformę. Bo ona ten kryzys spowodowała. Zachowała się w Europie tak, jak by była w kraju.

Większość Polaków, choć pogodziła się z upadkiem polityki krajowej, naszą politykę europejską wciąż traktuje jako miejsce poważne, rozstrzygające o ich losie, o poziomie ich życia, o przyszłości ich dzieci. I dlatego w europejskiej polityce domagamy się od polskich polityków absolutnej powagi, nawet jeśli z ich niepowagą w kraju już się pogodziliśmy. Niesiołowski czy Kurski, gdyby w Parlamencie Europejskim zachowali się tak, jak często zachowują się w parlamencie polskim, nie przetrwaliby kolejnych wyborów. Ponieważ jednak pienią się i dowcipkują tylko w polskim parlamencie, Polacy ich tolerują. A nawet cenią, jako źródło może nie najlepszej jakościowo, ale w gruncie rzeczy niczemu nieszkodzącej rozrywki.