Do tej pory żaden kongres żadnej partii nie mógł nas zaskoczyć, bo zawsze wybierani byli ci, którzy od początku mieli być wybrani. Pierwszy raz patrzymy na prawdziwą męską walkę dwóch kandydatów. Szanse na najbliższym kongresie mają równe, a o zwycięstwie zdecydują delegaci.

Reklama

Ale o co walczą - tego rozgryźć nie mogę. Mam wrażenie, że strzelają do siebie z procy. Kłócą się o kształt partyjnego statutu: czy przewodniczącego ma wybierać kongres, czy partyjne doły i kto ma rekomendować zastępcę szefa. Wszystko to przypomina trochę kłótnię z "Pana Tadeusza" Rejenta i Asesora o psy: czy chart bez ogona w ogóle może się mierzyć z ogoniastym? Spór jest zaciekły, ale w rzeczywistości chyba bez znaczenia. W końcu im gorętsza atmosfera w partii, tym niższe jej notowania w społeczeństwie. Najwidoczniej nawet lewicowy elektorat nie uwierzył w zaklęcia, że przekazanie sterów partii młodym to gwarancja nowej jakości.

Od 18 lat jeszcze nigdy lewica nie miała tak niskich notowań jak dziś. Nawet na samym początku lat 90., kiedy wspomnienia po PRL były bardzo świeże, postkomuniści mieli większe poparcie niż teraz, gdy znaleźli się poniżej progu gwarantującego wejście do parlamentu. Dawno temu niektórzy wróżyli, że z lewicy w Polsce już nic nie będzie, a przecież odbiła się z postpeerelowskiego dna i kilkakrotnie doszła do władzy. Ciekawe, czy tamte wróżby nie spełniają się właśnie na naszych oczach, kiedy SLD wykańcza się w bratobójczej walce.

Może to jest po prostu tak, że wyborcom bliskim Sojuszowi zwyczajnie nie odpowiada ten młodzieńczy zadziorny styl wprowadzony przez Olejniczaka i Napieralskiego. Może tęsknią za dojrzalszymi politykami SLD z większym życiowym doświadczeniem. Powiedzmy sobie szczerze: kiedy Napieralski broni PRL, to jest to mało wiarygodne. Na pewno mniej wiarygodne, niż kiedy robi to Jerzy Szmajdziński czy Krzysztof Janik. Udawanie, że stara lewica porwie młodzież, mogło się okazać ślepą uliczką, a jednocześnie odsunęło elektorat ludzi starszych, którzy dotąd zawsze w SLD widzieli obrońców swojego dorobku z czasów PRL.

Przy tym młodzi liderzy nie potrafią się zdecydować: czy SLD ma być po staremu antyklerykalne, czy nowocześnie pluralistyczne. Napieralski przebiera się w szaty antyklerykała i chce wojować z Kościołem, a Olejniczak od takich sporów trzyma się daleko. Obaj za to jednym głosem mówią o biednych dzieciach, ale nie potrafią wskazać, jak o nie zadbali, kiedy lewica w Polsce rządziła i mogła zrobić wszystko. Przypomnieli sobie o najmłodszych teraz, ale nie słyszałam, żeby apelowali w trosce o ich los w czasie tych dwóch lat, kiedy u władzy było PiS, a przez 10 lat Aleksander Kwaśniewski. Kiedy z kolei budowali Lewicę i Demokratów, obowiązywała wersja, że to odpowiedź na złe rządy PiS. Teraz jednak dowiadujemy się, że prawdziwym powodem powołania LiD były aspiracje dwóch kandydatów do prezydentury: Cimoszewicza i Borowskiego.

Młodzi liderzy wciąż nie mają pomysłu, jak tego eseldowskiego trupa ożywić. Okazuje się, że zmiana nazwy z SLD na LiD, a potem na Lewicę nie przyniosła efektu. Ale tak to jest: przepakowywanie prezentu w kolejny papier nie podnosi wartości samego podarunku. Sojuszowi nie pomoże nowa nazwa, nowy statut ani nawet nowy lider. Pilnie potrzebny jest nowy pomysł na to, co naprawdę lewica ma Polakom do powiedzenia. Ale chyba panowie nie czekają na telefon w tej sprawie od Leszka Millera albo Józefa Oleksego?