Obu roznosi energia, obaj nadal lubią jeździć po kraju. Roman Giertych zwykle porusza się jeepem cherokee. Mawia, że kiedy tylko ma trochę czasu, zjeżdża z głównej trasy i buszuje po lesie. "Zna się pan na grzybach?" - zaskakuje mnie pytaniem. "Trujących?" - ratuję się żartem. Śmieje się i wyjaśnia, że teraz w weekendy myśli o grzybobraniach, a nie - jak jeszcze niedawno - o tym, co przeczyta o sobie w poniedziałkowych gazetach.
Andrzej Lepper w terenie często pomieszkuje u działaczy swej partii. Ale z oburzeniem wyjaśnia, że poza noclegiem nie nadużywa gościnności. "To kłamstwo, jeśli niektórzy mówią, że <musieli Leppera nakarmić>. Ja czasami - dorzuca - odmawiam nawet wypicia herbaty, żeby potem nie mówili, że wykorzystuję ludzi."
Mecenas Giertych
Gabinet, w którym rozmawiamy, przypomina małą salę konferencyjną. Naprzeciwko drzwi wejściowych stoi długi, ponadtrzymetrowy stół. Wzdłuż pięć foteli obitych czarną dermą. U szczytu stołu również fotel. Ten jednak niczym królewski tron wyraźnie przewyższa pozostałe. To na nim właśnie siada mecenas Roman Giertych. Naprzeciwko siedzącego Giertycha wisi ogromne lustro, a po jego prawej stronie stoi wieszak z dwoma togami. Pod lustrem na małej szafce stoi stara maszyna do pisania "Continental”, a obok niej mały globus.
Czy nie brakuje mu polityki? "Byłem już bardzo zmęczony. Jak będzie mi brakować, to pewnie wrócę" - odpowiada. Dodaje, że ma jeszcze świeżo w pamięci ciśnienie, jakiemu był poddawany każdego dnia. Napięcia w koalicji, obowiązki szefa resortu edukacji, rozgrywki i problemy wewnątrzpartyjne i nieustanna krytyka mediów. "Teraz mogę powiedzieć, że choć mam dużo zajęć i ciężko pracuję, to żyję w krainie spokoju i łagodności" - twierdzi Giertych.
Ale wspomnienia z politycznych czasów wciąż powracają. "Gdyby ułożyć w stos teksty, które napisano o mnie jako wicepremierze, powstałaby wieża pod sufit" - mówi Giertych. Nie jest też w stanie ukryć żalu do Jarosława Kaczyńskiego. "Sądziłem, że jego ambicją jest dobro Polski. Niestety okazało się, że prawdziwym celem Kaczyńskiego jest powtórny wybór brata na prezydenta. To było motorem wszystkich działań po objęciu przez szefa PiS funkcji premiera. I właśnie to spowodowało tak wiele zaniechań" - konstatuje Giertych.
Czy wróci do polityki? "Wszystko będzie zależało od okoliczności" - mówi wstrzemięźliwie. Bardziej sceptyczni są niedawni współpracownicy byłego wicepremiera. "To byłoby trudne. Dziś wiemy, że to młody wiek i brak doświadczenia przyczyniły się do jego klęski. Jeśli kiedyś wróci, trzeba mieć nadzieję, iż zrozumie, że w polityce nie należy stawiać na ludzi nijakich, których jedynym atutem jest posłuszeństwo. Bo właśnie to spowodowało zatonięcie i Giertycha, i całej partii" - mówi Robert Strąk, były poseł LPR.
Na razie były wicepremier skupia się na rozwoju spółki adwokackiej. Współpracuje z siedmioma adwokatami o różnych specjalnościach. "Moja kancelaria zajmuje się najróżniejszymi sprawami. Tych głośnych medialnie - o których wszyscy mówią - jest niewielki procent. Zdecydowana większość, ponad 90 proc., to procesy gospodarczo-finansowe" - wyjaśnia. I to te są pewnie najbardziej intratne.
Zawsze na świeczniku
Giertych bierze też sprawy, w których nie może liczyć na duże pieniądze. Trzeba założyć, że tak ma się rzecz w przypadku braci księdza Jerzego Popiełuszki, którzy dążą do ukarania sprawców matactwa w śledztwie dotyczącym zabójstwa duchowego przewodnika "Solidarności”. Niewiele też jest mu w stanie zapłacić Wojciech Sumliński, dziennikarz podejrzany o handel aneksem do raportu WSI. Prawdopodobnie niewysokie jest też honorarium Giertycha za obronę żołnierzy w sprawie Nanghar Khel. Raczej do "mało dochodowych” należy również rola oskarżyciela posiłkowego w procesie przeciwko Simonowi Molowi, Kameruńczykowi oskarżanemu o świadome zarażenie wielu kobiet wirusem HIV.
Takie przypadki natychmiast wyłapują media. Ale i sam Giertych potrafi zadbać, aby wiadomość o jego zaangażowaniu odbiła się echem. Zaraz po uzyskaniu pełnomocnictwa, którego udzieliła mu żona sławnego doktora Mirosława Garlickiego, poinformował o tym podobno "Politykę”, mówiąc, że przekazuje tygodnikowi tę wiadomość "na wyłączność”. Przypomnę tylko, że na początku września do sądu wpłynął akt oskarżenia przeciwko znanemu kardiochirurgowi o branie łapówek od pacjentów oraz ich bliskich. Roman Giertych reprezentuje żonę w sprawie fizycznego i psychicznego znęcanie się nad nią przez jej męża.
Wielu adwokatów czeka latami na choćby jedną sprawę, która sprawi, że ich nazwisko pojawi się w mediach. I często nie mogą się doczekać. Giertych jest pod tym względem prawdziwym królem. Bo czyż może nie być głośno o procesie byłej żony Janusza Palikota Marii Nowińskiej, która walczy przed sądem z byłym mężem o kilkanaście milionów złotych? "Przecież to nie ja dzwoniłem do tych ludzi, lecz oni zgłosili się do mnie jako obrońcy" - ripostuje Giertych.
Czy skusił ich prawniczy kunszt Giertycha? Znany z procesów politycznych obrońca, a dziś senator Krzysztof Piesiewicz komentuje: "Nie przeceniałbym wagi tych procesów. Wszystkie one mają jedną cechę: są pompowanymi przez media balonami. Często banalnymi z punktu widzenia sztuki prawniczej". Inny znany warszawski adwokat ocenia, iż na razie klienci nie kierują się fachowością ani doświadczeniem Giertycha jako prawnika, lecz jego niedawną popularnością w mediach. Dopiero czas pokaże, czy zrobi on karierę jako adwokat, czy też skończy tak samo marnie jak w polityce.
Pytam Giertycha, czy widzi możliwość zmiany barw partyjnych w przypadku powrotu do polityki. Nie odżegnuje się od takiej możliwości. "Jeśli pojawi się nowa inicjatywa, nie mówię <nie>. Jednakże w tej chwili nie ma żadnej partii poza Ligą Polskich Rodzin, do której mógłbym się zapisać" - stwierdza.
Lepper odrzucony
Andrzej Lepper natomiast nigdzie nie musi się zapisywać. Nadal przewodzi Samoobronie. "Zaraz po przegranych wyborach nagonka na mnie była straszna. Chcieli mnie wykończyć" - opowiada. "Ktoś ich inspirował" - dodaje, ale nie potrafi lub nie chce wskazać palcem, kto miałby to robić.
Na pierwsze spotkanie umówiliśmy się rankiem w radiowej Trójce. Jeszcze rok temu Lepper z pewnością nie był postacią obojętną. Dziś przeszedł obok wartowników i portierów radia niemal niezauważony.
Usadowiliśmy się w bufecie. Andrzej Lepper ubrany na miarę przeciętnych telewizyjnych wymogów zgodnych z wyobrażeniami polityków - ciemnogranatowy garnitur, koszula w delikatne amarantowe paski. Rozpięty kołnierzyk. Buty nadal w cenie średniej krajowej pensji. Trudno jednak dziś byłoby go nazwać "Mulatem”. Po słynnej opaleniźnie rodem z solariów nie ma śladu.
Kiedy niegdysiejszy rolniczy trybun mówi o tym, co teraz robi, wiara w lepszą przyszłość co chwila miesza się z goryczą. Co pewien czas nachyla się do mnie i ścisza głos. Robi to zawsze, kiedy przekazuje mi jakieś tajemnice związane z procesami w sprawie afery gruntowej i seksafery. Widać, że obie te sprawy - z których pierwsza może go pogrążyć, a druga wręcz pociągnąć na dno - stają się jego obsesją. Jest przekonany, że obydwie były pułapkami zastawionymi z inspiracji Jarosława Kaczyńskiego.
Zastanawiam się, czy Leppera dotknął syndrom byłego parlamentarzysty, który znalazł się nagle w całkowitej próżni. Dla którego zderzenie się z realnym światem, który przez wiele lat oglądał się zza firanek limuzyny wieloletniego szefa partii, a w ostatnim etapie kariery politycznej nawet limuzyny rządowej, musi wywoływać stres. O Lepperze krąży anegdota, że dopiero po utracie mandatu odkrył, że w wielu polskich miastach istnieją multipleksy.
I choć twierdzi, że nigdy się nie poddaje, to za chwilę przyznaje: "Po przegranej byłem trochę jak ogłuszony. To był jednak cios. Pojechałem do domu, aby przemyśleć, co robić. Rodzina nigdy mnie nie dołowała. Była i jest za mną pomimo popełnionych przeze mnie błędów" - mówi. Po kilku tygodniach, kiedy otrząsnął się z pierwszego szoku, spotkał się z czołówką działaczy Samoobrony. "To z ich strony dopiero spotkała mnie prawdziwie przykra niespodzianka. Usłyszał, że chcieli na bazie Samoobrony stworzyć nową partię. Miałby być w niej <Honorowym Przewodniczącym>."
"Wie pan, co jeszcze wymyślili?" - mówi z oburzeniem w głosie. "Chcieli zmienić nazwę partii! To tak, jakby ktoś chciał się wyrzec własnego dziecka" - mówił z wyrzutem. "A którzy to działacze?" - pytam. "Nie chcę mówić o nazwiskach" - odpowiada. "To ta sama grupa, która w chwilach kryzysu próbowała sobie uwić gniazdko w PiS. Jednak mój głos ciągle się liczy i szybko udało mi się te plany zablokować" - kwituje. Następnie opowiada, że kiedy pojechał w tzw. teren, spotkał równie trudną sytuację. "Rozgoryczenie było wielkie. Nie było łatwo tych ludzi przekonać i wlać w nich zastrzyk. Ci główni działacze z terenu mieli pretensję, że nie weszli do Sejmu".
Zdaniem Leppera sytuacja zaczęła się jednak poprawiać z miesiąca na miesiąc. Prognozuje: "Pierwszą miarą będą przyszłoroczne wybory do europarlamentu. Zakładam, że albo przekroczymy próg, albo się o niego otrzemy. A za dwa lata, obiecuję to panu, na pewno wprowadzę swoich ludzi do sejmików samorządowych".
"Kluczem do powrotu Leppera i Samoobrony do Sejmu jest wykazanie, że przewodniczący padł ofiarą nagonki i intryg koalicjanta" - dodaje Mateusz Piskorski, niedawny rzecznik Samoobrony, a dziś politolog na Uniwersytecie Szczecińskim.
Ale Renata Beger, która pod koniec marca tego roku odeszła z Samoobrony, nie wierzy w szansę wielkiego powrotu przewodniczącego. "Lepper powinien wycofać się do tylnego szeregu. Tylko wtedy Samoobrona mogłaby wrócić do Sejmu. To wątpliwe, żeby wyborcy zaufali politykowi wplątanemu - niezależnie od prawdziwości czy fałszywości zarzutów - w ciemne sprawy" - mówi.
Partyjna gościnność
Nagły telefon do Przewodniczącego przerwał nasze spotkanie w radiowym bufecie. Kończymy je następnego dnia w siedzibie Samoobrony. Gabinet przypomina najlepsze lata PRL. Ogromne biurko szefa, naprzeciwko stolik i fotele. Na ścianie wielkie podświetlane akwarium z rybkami. Wyżej telewizor - nastawiony akurat na obrady Sejmu.
Lepper opowiada, że osobiście utrzymuje się z dochodów ze swego gospodarstwa. "Do mnie należy około 40 hektarów ziemi" - mówi. Jednak gospodarstwem Leppera zajmuje się syn, który posiada i dzierżawi sporo własnych hektarów. Z gospodarskich przyzwyczajeń pozostało przewodniczącemu tylko doglądanie. "Lubię jeździć po polach, dlatego trzymamy dwie terenówki: dwudziestoletnią toyotę i równie starego wojskowego łaza z demobilu po ruskich".
"A partia?" - pytam - "Z czego żyje?" "Mieliśmy oszczędności" - twierdzi Lepper. Następnie wyjaśnia, że dbał o to, aby partia nie miała długów. I tak jednak po przegranej Samoobrona musiała zlikwidować wiele biur w terenie. Zostawiła tylko dwa: na Śląsku i Wybrzeżu. Utrzymała też warszawską centralę, ale wszyscy starają się oszczędzać, jak mogą. Na razie ciągle mają pieniądze na podstawowe opłaty: czynsz, telefony, energię elektryczną itd. No i na paliwo do samochodu, którym Lepper objeżdża kraj, "mobilizując” teren. Zawsze jeździ z kierowcą, choć prawo jazdy ma już 30 lat.
Przyczynę swoich wszystkich nieszczęść ostatnich lat - podobnie jak Giertych - Lepper widzi w Jarosławie Kaczyńskim. "Mam tę wadę, że za bardzo ludziom ufam. Na początku koalicji z PiS wierzyłem, że naprawdę obydwaj chcemy zmieniać Polskę. Ale Kaczyński od początku grał nieczysto. Zdaniem Leppera od pierwszych tygodni Kaczyński myślał, jak go wykończyć. Oczywiście udział w tym brał jego zaufany Zbigniew Ziobro". "A pan nie ma sobie nic do zarzucenia?" - pytam - "Może za mało słuchałem ludzi. Nie wierzyłem tym, którzy mnie ostrzegali, że komuś zależy, by mnie zniszczyć".
"Złym duchem dla Andrzeja Leppera nie był Jarosław Kaczyński, ale jego zausznik Janusz Maksymiuk. Omotał tak Leppera, że właściwie to on rządzi Samoobroną" - mówi Danuta Chojarska. Wyjaśnia, że właśnie to było jedynym powodem jej przeniesienia się z Samoobrony do Partii Regionów.
Lepper wpuszcza mnie do słynnego pokoju, gdzie tajemniczy mężczyzna miał go ostrzec o szykowanej prowokacji CBA w sprawie odrolnienia działki na Mazurach. Ta sprawa do dziś ciągnie się za Lepperem i końca jej nie widać. Podobnie - seksafera. Proces w tej sprawie toczy się przed sądem w Piotrkowie Trybunalskim. Andrzej Lepper do tej pory nie składał jeszcze wyjaśnień. Z rozmowy widać, że żyje tym procesem. Rzucając różne szczegóły, próbuje przekonać o swojej niewinności.
Wchodzimy do sporego pokoju. Najwięcej miejsca zajmują dwa meble: ogromny, długi stół i metalowe, szerokie łoże małżeńskie. Poza pościelonym łóżkiem wszędzie potworny bałagan. W rogu pod oknem wieloramienny, drewniany wieszak, a na nim blisko czterdzieści wiszących krawatów. Wszystkie w jaskrawych kolorach, w tym kilka biało-czerwonych.
Pomieszczenie przypomina zarazem małą salkę kulturystyczną. Stoją w nim trzy olbrzymie przyrządy: ławeczka do wyciskania, specjalny zestaw do ćwiczeń mięśni brzucha oraz bieżnia. Pokój połączony jest otwartym, dużym przejściem z łazienką. W niej dwa kolejne przyrządy: rowerek i worek pięściarski.
Szczupła sylwetka szefa Samoobrony potwierdza, że nadal ma zapał do dbania o kondycję fizyczną. To zresztą ścisłe zalecenie lekarzy. Lepper wstaje codziennie o 5.30. Wsiada na rowerek i pedałuje godzinę. Potem gimnastyka. Ma stały zestaw 10 ćwiczeń. Dwa, trzy razy w tygodniu biega, też po godzince. I myśli. O czym?
"Chodźmy. Coś panu pokażę" - mówi Lepper i prowadzi mnie do pokoju naprzeciwko swojego sekretariatu. Ściany pełne poroży. W pobliżu drzwi na ścianie 10 wiszących szabel. "Dostałem je w czasie kampanii 2005 r. Dawali mi je szefowie regionów i mówili: <To do cięcia liberałów>.
Sprawdzam ostrza. Tępe. Tylko atrapy.