Ci, którzy odmawiają przyjęcia odznaczeń państwowych, zdają się nie pamiętać, że to nie Lech Kaczyński wręcza ordery. Robi to Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej. I dlatego właśnie odmowa przyjęcia odznaczeń czy odesłanie orderów już odebranych uderza nie personalnie w Lecha Kaczyńskiego, ale w urząd prezydencki i symboliczne uznanie zasług wyrażane przez przyznawane ordery.
Jestem w stanie zrozumieć, że ludziom, którzy mają niewątpliwie duże zasługi wobec kraju, to, co powiedział przedwczoraj prezydent, mogło się nie spodobać. Rozumiem ich irytację i oburzenie. Jednak mimo wielkiego szacunku dla nich, trudno mi zrozumieć, dlaczego decydują się na tak emocjonalną reakcję. Czy dlatego tylko, że prezydent wywodzi się z obcej im formacji politycznej, mamy dezawuować znaczenie Orderu Odrodzenia Polski? Bo do tego właśnie to obrażanie się i wykonywanie gestów czysto politycznych prowadzi. Jeżeli odznaczenie można przyjąć lub nie, jeśli można je odesłać lub po prostu go nie odebrać, to znaczy, że staje się ono niczym innym jak tylko pretekstem do politycznych manifestacji.
Należy pamiętać, że przyznający odznaczenia prezydent w tym przypadku jest jedynie notariuszem tej czynności. I wobec przyznawanego zaszczytu nie ma znaczenia prezentowana przez Lecha Kaczyńskiego własna wizja historii najnowszej. Odznaczani dużo wcześniej wiedzieli, że to wizja - delikatnie rzecz nazywając - specyficzna. Opierająca się na podejrzeniach o spisek i zmowę elit, o jakąś brudną umowę zawartą w zaciszu gabinetów willi w Magdalence. Ale jeśli ktoś walczył o prawa innych, wykazał się odwagą, postępował godnie w trudnych sytuacjach - to walczył także o instytucje demokratycznego państwa. O przywrócenie sensu i znaczenia nadawanym odznaczeniom również. To bowiem Polska składa hołd najbardziej zasłużonym. I żadne niefortunnie wybrane na tę ceremonię słowa tego nie zmieniają.